Reklama

Natalia Nguyen walczy o swoje przekonania

Jest architektką wnętrz. Popularność zdobyła dzięki show "Bitwa o dom", w którym ocenia mieszkania zawodników. Filigranowy wygląd nie idzie w parze z jej silnym charakterem. Pozostali jurorzy wiedzą o tym doskonale.

W tej edycji pojawiły się rodziny, które wyemigrowały z Polski...

Natalia Nguyen: - To ważny sygnał. Mieszkanie można wygrać w jednym z podwarszawskich osiedli. Ludzie sądzą, że tylko mieszkańcy stolicy mogą wziąć udział w show. Udowodniliśmy więc, iż każdy ma szansę spełnić swoje marzenie.

Na co zwraca pani uwagę, gdy przekracza próg domu osób, które zgłosiły się na castingi?

- Według mnie urządzanie wnętrz polega na pokazywaniu własnego stylu, gustu. Oczywiście nie chodzi mi o afiszowanie się bogactwem. Istotne jest to, by dbać o swoją przestrzeń. Jeżeli jakość naszego życia jest wysoka, zupełnie inaczej je postrzegamy. Ma to znaczenie dla naszego rozwoju - emocjonalnego i zawodowego. Dzięki temu możemy więcej osiągnąć.

Reklama

Wnętrza się na to przekładają?

- Tak. Kiedy odwiedzam zawodników w wynajętych mieszkaniach, w których nic nie dają z siebie, ale marzą o własnych czterech kątach, to mnie nie przekonują. Daję szansę osobom, które mimo braku pieniędzy zrobili coś kreatywnego.

Uczestnicy często chwalą się autorskimi pomysłami?

- Owszem. Hitem są palety! To tani materiał i okazuje się, że można go wykorzystać w różny sposób.

Jakie błędy popełniają?

- Nie myślą całościowo. Interesują ich poszczególne pomieszczenia, którym często brakuje spójności. Wolałabym, by od razu ustalili, jaki klimat ma mieć całe mieszkanie.

Jak ocenia pani fantazję wnętrzarską Polaków?

- Dzięki 'Bitwie o dom' i programowi 'Pan i Pani House' odwiedziłam wiele rodzin. Nic się przede mną nie ukryje (śmiech). Rozbieżność w wyglądzie pomieszczeń bywa duża, ale nie jest najgorzej. Wnętrza zrobione są z pomysłem i odważnie. Nie brakuje im smaku, choć zdarzają się i takie rodem z PRL-u.

A grzech główny?

- Dywany! Dosłownie wszędzie. Poza tym królują beże i brązy. Czasami jest to fajne, pod warunkiem, że potrafi się te kolory odpowiednio połączyć. Kolejny grzech to funkcjonalność. Zupełnie o niej nie myślimy, urządzając mieszkanie.

Narady z pozostałymi jurorami bywają burzliwe?

- Nawet bardzo! Jesteśmy trzema zupełnie różnymi osobami, a poza tym silnymi osobowościami. Dyskutujemy często i intensywnie, ale o to przecież chodzi. Zawsze trzeba walczyć o swoje zdanie i przekonania.

Jest pani zawodowcem. Łatwiej urządza się własne mieszkanie czy kogoś zupełnie obcego?

- Muszę przyznać, że dla kogoś. Często zmieniam wnętrze swojego mieszkania, tzn. jego klimat - tkaniny, kolory ze względu na pory roku czy moje stany emocjonalne. Baza jest jednak zawsze ta sama, biała. Natomiast kiedy zajmuję się urządzaniem pomieszczeń moich klientów, realizuję pomysły, które są moimi fantazjami na temat wnętrz. Spełniam się wówczas całkowicie.

Najpierw trzeba jednak dobrze poznać swojego zleceniodawcę?

- Architekt powinien mieć w sobie także coś z psychologa. Podczas pracy dowiadujemy się wszystkiego o osobach, które będą w nich żyły. Poznajemy ich sferę intymną. Musimy przekonać się, co lubią, co ich denerwuje. Jaki tryb życia prowadzą. Robimy to dla ich dobra, by pomieszczenia im służyły.

Rozmawiała Małgorzata Pokrycka.

Najlepsze programy, najatrakcyjniejsze gwiazdy - arkana telewizji w jednym miejscu!

Nie przegap swoich ulubionych filmów i seriali! Kliknij i sprawdź nasz nowy program telewizyjny!

Kurier TV
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy