Mój syn potrafi mnie czasem rozbawić
- Towarzyszę ludziom w sytuacjach domowych, więc myślą, że jestem swojska babka - śmieje się Kinga Preis. Jako serialowa mama w "Ja to mam szczęście!" wykazuje się sprytem i humorem. A jaka jest prywatnie dla swojego syna?
Gratuluję zdobycia z synem pięciotysięcznika Chacaltaya w Boliwii!
- Spędziłam z Antkiem ponad miesiąc na wyprawie po Peru i Boliwii. To była niezwykła przygoda. Zmęczenie rekompensowały wspaniałe doznania. Mieszkaliśmy w różnych warunkach, często bardzo skromnych. Spędziliśmy prawie dziesięć dni w dżungli. Takie podróżowanie jednoczy ludzi. Być może to jeden z ostatnich naszych wspólnych wyjazdów, bo już niedługo Antek nie będzie chciał jeździć na wakacje z mamą.
Czy syn bywa pani recenzentem?
- Mój syn potrafi mnie czasem rozbawić swoimi komentarzami. Gdy podczas Festiwalu Piosenki Aktorskiej śpiewałam utwór Marka Grechuty "Kraków", w pewnym momencie popłynęły mi łzy, ale pod nimi błąkał się delikatny uśmiech. Koncert transmitowany był przez telewizję, więc gdy wróciłam do domu, zapytałam Antka, jak mu się podobało. Na co on: - Fajnie, ale ty się zastanów, czy ty płaczesz, czy się śmiejesz.
Powiedziała pani: - W obcych miejscach i hotelach odzywa się tęsknota, co z tego, że codziennie zmieniają ręczniki...
- Tęsknota z jednej strony jest bardzo potrzebna, bo zaczynamy doceniać to, co mamy. Ale rzeczywiście hotelowe wnętrza potęgują samotność. Dlatego, gdy przyjeżdżam na dłużej z Wrocławia do Warszawy, pracować na planie "Ja to mam szczęście!", wynajmuję mieszkanie. Mam w nim swoje kwiaty, zdjęcia, drobiazgi. Tworzę sobie namiastkę domu. Wydaję fortunę na rozmowy telefoniczne z rodziną! Staram się na odległość kontrolować dom. Moja wyobraźnia wiele sobie dopowiada, a chłopaki świetnie sobie radzą, jedząc pizzę i proste dania.
Gdy wraca pani do domu, za co zabiera się pani w pierwszej kolejności?
- Chłopcy tłumaczą się, jak bardzo dbali o porządek, a ja widzę odgarnięty przez nich tor - szlak, którym mam iść. Zawsze zauważę, co nie jest na miejscu. Zawsze się do czegoś przyczepię. Zaczynam wcinać się Antkowi w jego lekcje i zeszyty. Czego on oczywiście nienawidzi, bo przez miesiąc miał święty spokój. Generalnie przez pierwsze kilka dni się czepiam (śmiech).
Mówi pani, że nie umie nic nie robić. A chciałaby pani to potrafić?
- To jest trudne, gdy pracuje się intensywnie przez dłuższy czas. Na planie "Ja to mam szczęście!" spędzam po 12 godzin dziennie. Dlatego po zakończeniu serii, mam zawsze potrzebę odreagowania. Jeśli uda mi się mieć dłuższe, kilkutygodniowe wakacje, to jeszcze przez tydzień nadal budzę się o świcie, chociaż mogłabym pospać. Szukam sobie miejsca i uspokojenia. Dopiero po kilku dniach zaczynam się rozkoszować tym, że nie muszę się śpieszyć.
Gra w serialach dała pani popularność. Czasem bywa ona dla aktora męcząca...
- Nie odczuwam zbytnio "uroków" swojej popularności. Jeśli już - spotykam się z wyrazami sympatii. Czasem zdarza się, że ktoś ofiarowuje jej nieco za dużo... Takie sytuacje są trudne zwłaszcza, gdy jestem z rodziną. Ale je rozumiem. Staram się pamiętać, że gram dla widzów, nie dla siebie.
Rozmawiała Anna Lipińska