Marta Lipińska: Kocham jasność
Wspaniała aktorka, pełna optymizmu i pogody ducha. Marta Lipińska przyznaje, że lubi wiosnę, kwiaty i słońce. Z radością przygotowuje też rodzinne spotkania przy wielkanocnym stole i z dumą spogląda wtedy na swoje ukochane wnuki.
Pani Marto, podejrzewam, że jako majowa dziewczyna, bo urodziła się pani właśnie w porze kwitnienia bzów, na wiosnę czuje się pani znakomicie?
Marta Lipińska: - Kiedy wszystko budzi się do życia, radość w sercu jest, ale fizycznie bywa ciężko, żeby wstąpić w tę wiosnę z entuzjazmem (uśmiech). Ostatnio czuję się raczej "słabosilnie", bo taki moment w przyrodzie nastał. Chciałoby się i więcej spacerować, i czasem gdzieś podbiec. Ostatnio dogoniłam autobus, który mi prawie odjeżdżał. Dałam radę i potem byłam z siebie dumna. - Nie jest ze mną tak źle. Przynajmniej tym razem - pomyślałam. W każdym razie staram się nie poddawać.
Wiem, że jest pani wielką miłośniczką kwiatów i roślin. Czy pani taras zaczyna się już zielenić?
- Jeszcze na to za wcześnie. Dopiero w kwietniu wysieję roślinki do ziemi. Oprócz mojej ulubionej wielokolorowej portulaki, która kwitnie całe lato, posieję też nowy gatunek - godecje. Nie są wymagające, a wyglądają efektownie. Bardzo mnie to cieszy, ale na powietrze wystawię je dopiero pierwszego maja. Taką mam zasadę. Syn i mąż pomagają mi poprzenosić donice i tak rozpoczniemy sezon wiosenny, w święto ludzi pracy. Tak, bardzo lubię wiosnę.
Wcześniej w kalendarzu są jeszcze święta wielkanocne. Czy tradycyjnie rodzina zgromadzi się u pani w domu?
- Jak najbardziej: siostra, dzieci, wnuki. Oby tylko pogoda dopisała. Wtedy maluchy będą się mogły wyhasać na powietrzu, bo przy domu jest ładny plac zabaw. Mają potem większy apetyt na świąteczne smakołyki. Lubię Wielkanoc, ponieważ świętuje się ją za dnia. A ja kocham jasność, tyle można wtedy zrobić! Widać każdy kąt w domu. Wieczorami mogę już tylko grać w teatrze, ewentualnie pooglądać telewizję. Nawet czyta mi się wtedy niezbyt dobrze, ale to naturalne, bo wzrok jest przecież coraz słabszy.
Anielka, Franek, Janeczka - za dnia lepiej też widać, jak pięknie wnuki wyrosły...
- Cudne są! Z radością obserwuję, jak się rozwijają. Obecnie dzieci są dużo mądrzejsze, ale i bardziej zajęte. Ile materiału zadają teraz w szkołach! A ile jest zajęć pozalekcyjnych! Nie mówiąc o tym, ile czasu rodzice muszą poświęcić na pracę z dziećmi przy odrabianiu lekcji. Ja na pewno nie miałam takiej potrzeby. Było zdecydowanie mniej obowiązków i więcej czasu na zabawę.
Najstarsza wnusia, Anielka, wciąż jest w panią zapatrzona?
- Jest już w 4. klasie i chętnie ogląda babcię w telewizji. Niektóre powtórkowe przestawienia Teatru Telewizji są dla niej jeszcze za trudne, ale "Namiętną kobietę" obejrzała w całości i bardzo lubi oglądać "Ranczo".
Nie tylko ona! To serial, który cieszy się sympatią telewidzów. W tej serii w Michałową wstąpił duch nowoczesności...
- Rzeczywiście, moja Michałowa bardzo się pod wpływem Internetu zmieniła. Wprost nie może się oderwać od komputera, choć do tej pory ścierała tylko z niego kurze. Kto by pomyślał (śmiech)! Cieszę się, że Michałowa jest tak lubiana. - Zawsze niecierpliwie czekamy, aż Michałowa pojawi się na ekranie - takie słowa od wielbicieli są miodem na moje serce. Nie mówiąc już o znajomych, którzy mi donoszą, jak odebrali ostatni odcinek. Uważam, że cały serial jest świetnie grany. Dzięki temu wszystko jest zrobione z poczuciem humoru i nie jest przesadzone. Już się cieszę na myśl, że będzie realizowana 10. seria "Rancza".
Są też inne powody do zawodowej radości?
- O tak! Jest mój ukochany Teatr Współczesny, w którym wciąż gram. Poza tym pod koniec kwietnia zaczynam zdjęcia do nowego serialu "Dziewczyny z Ukrainy". Bohaterkami serialu są dziewczyny zza wschodniej granicy, które przybyły do Polski w poszukiwaniu pracy. Ja zagram kobietę, u której jedna z nich znalazła pracę. Teraz mogę powiedzieć tylko tyle, że będzie to rola zupełnie inna niż Michałowa...
Rozmawiała Ewa Jaśkiewicz