Reklama

Magda Gessler i jej "Kuchenne rewolucje"

Bezkompromisowo odmienia kulinarny obraz kraju. Walczy o powrót do tradycyjnej polskiej kuchni. - Dużo udało się zrobić, ale przede mną jeszcze mnóstwo pracy - ocenia Magda Gessler.

- W tym programie co chatka, to zagadka - przyznaje Magda Gessler. - Jeśli widzowie nadal będą sobie nas życzyć, powstaną kolejne sezony. Bardzo bym tego chciała, bo zdaję sobie sprawę, że jeszcze dużo jest do zrobienia.

Oglądamy dziewiąty sezon "Kuchennych rewolucji", a pani z niezmienną energią odmienia menu i wizerunek kolejnych lokali.

- Tak to wygląda. Ten program to bardzo ciekawe przedsięwzięcie i niezwykła przygoda, która trwa już ponad trzy lata. Przez ten czas nagraliśmy 120 odcinków, co oznacza 600 dni spędzonych na planie. Robi wrażenie? Na mnie rownież (śmiech).

Reklama

Skąd bierze się w pani to poczucie misji?

- Pracowałam jako wykładowca w Szkole Kuchni Królewskiej w Hiszpanii. Razem ze mną w tym czasie nauczali tam najwięksi mistrzowie kuchni . Ferran Adria czy Michele Guerard. Przez lata zajmowałam się kuchnią, gotowaniem dla elit. Jestem obieżyświatem i moją pasją jest odwiedzanie najlepszych restauracji na świecie, zaliczyłam niemal wszystkie. Ale dzisiaj sukcesu nie zagwarantuje otworzenie pięciu bardzo drogich lokali. Trzeba tworzyć miejsca dla zwykłych ludzi. W programie zajmuję się właśnie taką kuchnią. Podstawą jest oparcie jej na produktach lokalnych, sezonowych i powrót do bogatej polskiej tradycji kulinarnej.

Te zasady promuje teraz m.in. Wojciech Modest Amaro.

- A ja mówię o nich od 30 lat...

Jak pani sądzi, Amaro poradzi sobie jako polski Gordon Ramsay w programie "Hell´s Kitchen"?

- Trudno jest zmienić się z szefa kuchni w showmana, a "Hell´s..." to wymagający format. Życzę mu powodzenia.

Wracając do polskich tradycji kulinarnych, udało się pani do nich przekonać właścicieli odmienianych przez panią lokali?

- Udało mi się w dużym stopniu zmienić oblicze rodzimej gastronomii. To naprawdę fantastyczne, że jadąc przez kraj można zjeść obiad za 30 złotych - z pysznego mięsa, dziczyzny lub wspaniałych, świeżych ryb. Właścicielka restauracji z Wisły podaje ponad 100 pstrągów dziennie i swoje problemy finansowe rozwiązała dzięki "Kuchennym rewolucjom". To samo jest w "Golonce w Pepitkę" w Ostrowie Wielkopolskim. Przykłady można by mnożyć. W ciągu dwóch lat przejechałam z ekipą "rewolucji" ponad 220 tys. kilometrów. Z całą mocą mogę stwierdzić, że nasz program zmienia obraz kulinarnej Polski. Zamierzam wykorzystać swoje podróże. Przygotowuję się do stworzenia klasyfikacji krajowych restauracji.

Będą gwiazdki Magdy Gessler?

- Na razie to tajemnica (śmiech).


Wraca pani, już poza kamerą, do zmienianych lokali?

- Zawsze! Właściciele rewolucjonizowanych restauracji stworzyli samonakręcający się system. Informują się o źródłach dobrych produktów, wymieniają radami. Ci, którzy zgłosili się do programu przed zmianami, jadą do już odmienionych lokali, by dowiedzieć się, jaka ta Magda Gessler jest (śmiech).

A jaka jest?

- To zależy od sytuacji. W programie mam cztery dni, by odmienić lokal i czyjeś życie. To można porównać do pacjenta w śpiączce, z której należy go wybudzić. Metody są różne. Niekiedy wystarczy ciepła, miła rozmowa, czasami naprawdę konieczne jest rzucanie garnkami. Ale sytuacji, w których muszę zmagać się z totalnym oporem materii na szczęście nie jest dużo. 70 procent rewolucji kończy się sukcesem. Te lokale doskonale prosperują, mają rzesze gości. To dla mnie potwierdzenie tego, że mogę komuś pomóc, jeśli ten ktoś zechce mnie wysłuchać.

Zna się pani na ludziach, potrafi każdego rozszyfrować?

- Po tylu latach pracy polegającej na ciągłym kontakcie z innymi jestem trochę jak przenikliwa jasnowidzka. Niewiele umknie mojej uwadze. W momencie, kiedy przekraczam próg lokalu - czuję energię, atmosferę i potencjał. I przeczuwam już, co może mnie czekać.

Rozmawiała Joanna Bogiel-Jażdżyk

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Kuchenne rewolucje | Magda Gessler
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy