Reklama

Maciej Jachowski: Kręci mnie ryzyko

Podczas kiedy jego bohater Irek zaczyna myśleć o stabilizacji, on porywa się na nowe ryzykowne wyzwania. Niestraszne mu upadki, prędkość czy walka z żywiołami. Boi się jedynie... rutyny. Ale czy mu grozi?

Za co ludzie kochają Mirkę (Andżelika Piechowiak) i pańskiego Irka z "M jak miłość"?

Maciej Jachowski: - Rzeczywiście czuje się wyraźną sympatię widzów dla tych postaci. Często nawet moi znajomi przyznają, że łatwo się im identyfikować emocjonalnie z tym serialowym duetem, w którym jest jak we włoskim małżeństwie - kłócą się, droczą, przekomarzają, ale żyć bez siebie nie mogą. Myślę, że para Mirka - Irek wprowadza do serialu sporo humoru i pozytywnej energii, chociaż ostatnio, przyznaję, więcej było dramatu niż śmiechu, na szczęście przejściowo.

Reklama

Chodzi o domniemaną ciążę Mirki?

- Tym razem był to fałszywy alarm, ale kto wie, co zdarzy się dalej? Ta sytuacja dała dużo do myślenia Irkowi.

W przeciwieństwie do Irka, pan chyba jeszcze nie myśli o ciepłych kapciach i gromadce dzieci wokół?

- Zdecydowanie! Irek to Irek, a ja to ja. Można powiedzieć, że jestem zaprzeczeniem granego przez siebie bohatera. On - z kryminalną przeszłością, bez perspektyw zawodowych, po przejściach i rozczarowaniach, chciałby się w końcu na dobre gdzieś zagnieździć. Mnie do tego nieśpieszno, a w głowie wciąż tylko kobiety, wino i pianino (śmiech)...

... i ekstremalne sporty.

- Owszem, jestem adrenaliniarzem. Potrzebuję wciąż nowych bodźców i zmagań z szybkością, wysokością, głębokością.

Szybkość to sportowe auta i motocykle?

- Mam ciężką nogę i lubię przygazować. Zresztą, który facet tego nie lubi?

Fantastycznie też jeździ pan na rolkach, a to już nie tylko męski sport!

- Zaczęło się od wrotek. Miałem gdzieś 14, 15 lat, kiedy zobaczyłem, jak jakiś chłopak wywija na sali w warszawskiej Stodole i zapragnąłem mu dorównać. Pierwsze wrotki dostałem od rodziców, potem przerzuciłem się na rolki i dalej już poszło. Zanim jednak doszedłem do większej wprawy musiało trochę boleć - zaliczyłem trzykrotne złamanie prawej ręki i dwa lewej. Nie muszę mówić, jaka za każdym razem była to jazda, skoro tak wyglądało lądowanie....

Niebezpieczne rozrywki to pana specjalność - ostatnio zasmakował pan w strzelaniu...

- Tak i to z broni ostrej, wyczynowej. To są dopiero emocje!

Nie brak ich pewnie w skokach spadochronowych, które też pan już zaliczył.

- Zanim to nastąpiło, miałem za sobą skoki na bungee. Ale to zupełnie inna bajka, nie daje takiej satysfakcji, jak przemierzanie przestrzeni powietrznej ze spadochronem. Tam, na górze, człowiek doświadcza nieopisanego poczucia wolności i perspektywy, z jakiej nie sposób spojrzeć na siebie tutaj, na Ziemi.

Podobnie jak na morzach, które pokonuje pan kitesurfingiem?

- To jeszcze inny rodzaj przygody - zmaganie z przyrodą i jest to walka niemal z góry skazana na przegraną. Na tym właśnie polega wyzwanie!

Ponoć mawia pan: - Boję się, że niczego się nie boję...

- Rzeczywiście, w większości dyscyplin, które uprawiam istnieje element ryzyka, ale to w nich najbardziej mnie kręci! Wyrzucałbym sobie, jeślibym nie spróbował czegoś ze strachu czy asekuranctwa. Staram się tylko nie popadać w rutynę, bo ta zgubiła już niejednego.

Rozmawiała Jolanta Majewska-Machaj.

Tele Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy