"M jak miłość": Marta Król nieco namiesza
- Sonia jest trochę naiwna, ale z drugiej strony niezwykle silna i energiczna - mówi o swojej bohaterce Marta Król. Choć jej postać jest nowa, to producenci serialu "M jak miłość" już po wakacjach planują bardzo rozwinąć ten wątek...
Marta Król w nowym sezonie "M jak miłość" jeszcze nie raz zaskoczy widzów.
Od niedawna oglądamy panią w "M jak miłość", ale bohaterka, którą pani gra, sporo już w serialu namieszała...
- To prawda, bo Sonię poznaliśmy w momencie, gdy traciła grunt pod nogami, jej małżeństwo się rozpadało i nie wiedziała zupełnie, co robić. Wówczas pojawił się mężczyzna, który zaoferował jej pomoc, kłopot w tym, że... jest on żonaty. Łatwo oceniać Sonię, że zbytnio zbliżyła się do Budzyńskiego (Krystian Wieczorek - przyp. red.), ona jednak nie jest wyrachowana, nie uwodzi Andrzeja, czuje się tylko bardzo samotna.
Dobrze się pani czuje w "skórze" Soni?
- Praca nad tą rolą daje mi poczucie świeżości. Lubię tę postać. Sonia to optymistka, która w każdej, nawet najbardziej beznadziejnej sytuacji widzi pozytywne strony. Ma w sobie energię, którą zaraża ludzi. Mąż jawnie ją zdradza, czuje się opuszczona, ale nie załamuje się.
Skąd więc u niej ta siła?
- Wie, że musi radzić sobie sama - zająć się córką, prowadzić dom, zarabiać pieniądze. Jest twarda, pełna energii, ale też wrażliwa. Podoba mi się lekka naiwność, z którą podchodzi do życia. Jest również trochę roztrzepana, nieśmiała i niekiedy nie wyrabia się w nadmiarze obowiązków. Nie grałam jeszcze takiej postaci.
Które ze scen sprawiły pani największą trudność?
- Kiedy mój serialowy mąż wraca z Londynu i przypadkiem spotykam go w restauracji w towarzystwie innej kobiety. Zdrada to bardzo nieprzyjemna rzecz - także do zagrania. Ponieważ nie chcę, aby Daniel zauważył, że mnie rani, reaguję uśmiechem i flirtem z Budzyńskim, który wybawia mnie z kłopotów...
Na co dzień jest pani aktorką Teatru Dramatycznego w Warszawie. Czuje się pani lepiej przed kamerą czy na deskach scenicznych?
- To dwa zupełnie inne światy, ale kocham je tak samo. Teatr jest trochę jak laboratorium, gdzie możemy pozwolić sobie na eksperymenty, na szlifowanie warsztatu, a popełniając błędy, mamy szanse je naprawić. Teatr to dla mnie także grupa dobrze znających się i wspierających osób, które wchodzą z zaufaniem we wspólny proces twórczy. Szalenie istotny jest też kontakt z żywym widzem, Wspólne doświadczanie emocji. Film z kolei otwiera pokłady wrażliwości w inny sposób. Lubię mieć próby przed zdjęciami, rozmowy z reżyserem, czas na przygotowanie roli. Lubię też adrenalinę, jaka towarzyszy mi, kiedy słyszę słowo: "akcja!".
Rozmawiał Artur Krasicki
Czytaj również:
"M jak miłość": Marta Król w mężczyznach nie lubi... chrapania