Łukasz Nowicki: Jest pięknie!
- Praca na żywo to przypływ adrenaliny - przyznaje Łukasz Nowicki. Prywatnie też nie stroni od silnych wrażeń. Właśnie przygotowuje się do kolejnej górskiej wyprawy.
Aktor, dziennikarz, prezenter, lektor. Który z tych zawodów jest panu najbliższy?
- Bezwzględnie aktorstwo. W teatrze czuję się jak w domu, a z kolegami na próbach jak z najbliższą rodziną. Zarabiam też na życie jako lektor, piszę felietony i dużo podróżuję. Przede wszystkim jestem jednak tatą - spędzanie weekendów z synem to dla mnie najpiękniejszy możliwy relaks! I uważam, że przy dobrej organizacji, bez problemów można te wszystkie "zajętości" pogodzić.
Proszę zdradzić, w jaki sposób panu to się udaje?
- Staram się znaleźć czas na wszystko, co najważniejsze w życiu. Bywają okresy, że pracuję za dużo i dopiero wtedy dociera do mnie, jak mały ma to sens. Życie jest po prostu zbyt krótkie! Dlatego trzeba robić wszystko, oczywiście w miarę swoich możliwości, by wygenerować maksimum wolnych chwil na realizowanie marzeń.
Czyli? Co kręci Łukasza Nowickiego?
- Najlepiej czuję się podróżując, kocham góry. Niedawno wróciłem z Iranu, gdzie udało mi się zdobyć najwyższy szczyt w paśmie Elbrus, położony na wysokości 5600 metrów Mount Damavand. I już się cieszę na kolejną podróż - teraz planuję zimową wyprawę na wyżyny Transylwanii, bo tego typu wojaże to moje największe życiowe hobby!
Od ponad dwóch lat prowadzi pan teleturniej "Postaw na milion", od czterech oglądamy pana w "Pytaniu na śniadanie". Nie odczuwa pan znużenia, rutyny?
- Absolutnie nie! Kiedy prowadzę "Pytanie na śniadanie", czuję niesamowity przypływ adrenaliny towarzyszący pracy na żywo, a teleturniej "Postaw na milion"nagrywamy przecież dwa razy w roku - program nie ma drugiego prowadzącego, czuję więc dużą odpowiedzialność, ale też ogromną satysfakcję. Dodatkowo dochodzi kilka przedstawień w teatrze, codziennie pracuję też jako lektor. Dzięki tej różnorodności oraz spotykaniu wielu ciekawych ludzi nie ma mowy o żadnej nudzie i rutynie!
Praca na planie "Barw szczęścia" też daje panu satysfakcję?
- Oczywiście! Tym bardziej że Sławek Wolski to dość dziwny gość, który chyba do końca nie wie, czego chce od życia. Tak, jakby zupełnie nie zauważył, że ma już na karku czterdziestkę i wypadałoby choć trochę spoważnieć (śmiech). Bardzo lubię tę postać, zresztą jak każdą inną, którą mam zaszczyt kreować. Z ogromnym sentymentem wspominam na przykład rolę w filmie "Mała Wilma", a szczególne miejsce w mojej pamięci zajmuje mój debiutancki "Deszczowy żołnierz" oraz wszystkie produkcje realizowane z Bogusławem Wołoszańskim.
Proszę powiedzieć, jakie perypetie czekają Wolskiego w najbliższym czasie?
- Tego niestety nie mogę zdradzić (śmiech) - nie byłoby niespodzianki. Jednak zarówno Kasia Górka (Katarzyna Glinka), jak i ja mamy nadzieję, że widzowie przed telewizorami będą bardzo, ale to bardzo zdziwieni i zaskoczeni... A o to przecież chodzi (śmiech).
Podobnie jak pański bohater z "Barw szczęścia" skończył pan niedawno czterdzieści lat. Jakieś postanowienia?
- Niech absolutnie nic się nie zmienia. Jest pięknie! (śmiech).
Rozmawiał Artur Krasicki