Reklama

Katarzyna Dowbor: Dobra wróżka

"Nasz nowy dom" wymagał od nas ogromnego wysiłku, ale naprawdę było warto! - przyznaje gospodyni tego niezwykłego programu, Katarzyna Dowbor. - To fantastyczna sprawa pomagać potrzebującym.

Dotarliśmy do finału programu "Nasz nowy dom", którego jest pani gospodynią i dobrym duchem. Smutno, że to już koniec?

Katarzyna Dowbor: - Oczywiście żal się rozstawać, bo przez trzy miesiące wspólnej pracy przy realizacji programu bardzo się wszyscy zżyliśmy. Jednak przede wszystkim jestem zachwycona, że mogłam wziąć udział w tym projekcie. Rzadko się przecież zdarza, by w prywatnej telewizji robić program prawdziwie misyjny. To fantastyczna sprawa pomagać potrzebującym. Po raz kolejny przekonałam się, że dawać jest dużo przyjemniej niż brać (śmiech). Wprawdzie praca na planie to był dla całej ekipy prawdziwie tytaniczny wysiłek, ale satysfakcja jest trzy razy większa. Było warto!

Reklama

Bohaterom nie tylko remontowaliście zrujnowane domostwa. Pomagaliście je także wyposażyć.

- Owszem, poza zmianą wnętrz, naprawianiem dachów itp. dostawali od nas nowe meble, sprzęt AGD i komputery. Rzeczy, na które normalnie nie byłoby ich stać. Bez patosu mogę stwierdzić, że wielu z nich wraz z naszą wizytą otrzymało nowe życie. Daliśmy coś bezcennego - motywację do działania oraz wiarę w to, że warto mieć marzenia i plany.

Czym kierowaliście się przy wyborze rodzin, którym odnawialiście domy?

- Szukaliśmy takich, które są w trudnej sytuacji, ale nie z własnej winy - przez brak zaradności czy patologię. Ich losy skomplikowały poważne choroby i brak pieniędzy. Jednak musieli wyróżniać się czymś niezwykłym.

Która z rodzin szczególnie zapadła pani w serce?

- Wszystkie były bardzo fajne, ale ogromnie ujęła mnie Emilka i jej tata. To wybitnie uzdolniona dziewczynka. Świetnie się uczy i w przyszłości chce być lekarzem. Cudowni ludzie, bez roszczeń, tak skromni, że nigdy wcześniej nie skarżyli się na swój ciężki los. Podobnie jak niemal niewidomy pan Lech, który mieszka z niepełnosprawnym synem Heniem i matką staruszką. Syna wspaniale wyrehabilitował, a teraz społecznie pomaga innym chorym dzieciom. Naprawdę chwycili za serce całą ekipę. Efekt był taki, że na pożegnanie wspólnie płakaliśmy ze wzruszenia.

Często w prace remontowe angażowała się cała społeczność odwiedzanych przez was miejsc.

- I to jest w całym tym przedsięwzięciu wspaniałe. Widać, że nasz program motywuje ludzi do pomocy. Sama uważam, że jesteśmy narodem wrażliwym, ale często brakuje nam tego impulsu, który jest konieczny do mobilizacji. To, że 'Nasz nowy dom' oglądała rzesza widzów, też dowodzi, że Polacy mają dobre serca. Interesują ich programy o realnych problemach zwykłych ludzi. Ostatni odcinek programu zgromadził przed telewizorami ponad 2 miliony widzów!

Czy wobec olbrzymiej popularności jest szansa na kolejny sezon?

- To pytanie bardziej do stacji, a nie do mnie, ale mam nadzieję, że na jednej serii się nie skończy. Byłoby wielce szkoda zaprzepaścić taki potencjał. Poza tym przyznaję, że bycie takim świętym Mikołajem, czy dobrą wróżką uzależnia (śmiech).

Rozmawiała Joanna Bogiel-Jażdżyk.

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: dobro
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy