Reklama

Justyna Sieńczyłło: Kobieta z Kamienicy

Dziś już wie, że wszystko ma swój czas. Aktorka opowiedziała nam o swojej pracy, o synach i o tym jaki naprawdę jest jej mąż.

Przekonała się, że w życiu nie ma rzeczy niemożliwych. Tylko trzeba walczyć o swoje. Za wszelką cenę. Ona robi to każdego dnia. A nauczyła się od swojego męża. Justyna Sieńczyłło (43 l.) od lat jest żoną Emiliana Kamińskiego (60 l.). Ich związek nigdy nie należał do najłatwiejszych, ale przetrwał wiele ciężkich prób... I mimo wszystko oni nadal są razem. I to silniejsi niż kiedykolwiek.

Wiera Gran, czyli historia żydowskiej śpiewaczki oskarżonej o współpracę z gestapo. Wkrótce właśnie panią zobaczymy w roli głównej w spektaklu o niej.

Reklama

- To dla mnie zaszczyt. Wiera to fascynująca osobowość. Kobieta i artystka niezwykle podziwiana, ale zarazem znienawidzona. Śpiewała z najlepszymi francuskimi śpiewakami i występowała w największych kabaretach. Jednak w naszym kraju była zupełnie niedoceniona. Najwyższy czas to zmienić.

Premiera teatralna na urodziny. Lepszego prezentu chyba nie mogła pani sobie wymarzyć...

- Nie traktowałam tego w ten sposób, ale chyba rzeczywiście coś w tym musi być. A jakby tego było mało, to jest to dokładnie ten dzień, w którym przeżyłam swój aktorski debiut. To było 20 lat temu...

Jakie to były lata? Słodkie? Gorzkie?

- Jak to mówią - słodko-gorzkie. Nigdy nie ma nic po równo. Ale mam na tyle dobry charakter, że szybko zapominam te najgorsze momenty. Staram się zapamiętywać tylko to co dobre i piękne. Oczywiście nie zawsze się to udaje, ale przynajmniej do tego dążę.

W tym pewnie tkwi również sekret pani małżeństwa?

- Raczej w tym, że się w ogóle nie widzimy. Tak naprawdę mijamy się przez 10 lat naszego wspólnego życia. Jako przykładna żona i matka skupiam się na wychowywaniu dzieci, pracy, dbaniu o dom. Natomiast całe życie mojego męża pochłania teatr. To wielka radość i spełnienie marzeń Emiliana.

Nie każda kobieta potrafiłaby to zaakceptować.

- Zdążyłam się już do tego przyzwyczaić. Po części go jednak rozumiem. Teatr Kamienica jest wyjątkowo fascynującym miejscem. Ludzie, którzy tam pracują myślą podobnie. Dla nich jest to miejsce, w którym po prostu chcą przebywać. Urządzają tam swoje imieniny, urodziny i spotykają się ze znajomymi... To naprawdę niezwykłe i rzadko spotykane. Myślę, że to właśnie na tym polega fenomen tego teatru.

Wszystko doskonale rozumiem. Ale wydaje mi się, że ten teatr zawładnął państwa życiem.

- On po prostu zrewolucjonizował całe nasze życie. I to całkowicie!

I nigdy w złości nie krzyknęła pani, że ma tego wszystkiego serdecznie dość?

- Oczywiście, że miałam pewne kryzysowe momenty. Ale tak już w życiu jest. Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Raz na górze, raz na dole. Sytuację pogarszał jedynie fakt, że nie mieliśmy żadnej gwarancji, że nasze przedsięwzięcie wypali, że to się uda, rozwinie i przybierze taki kształt jaki jest teraz.

A mimo wszystko zaciągali państwo ogromne kredyty.

- I wiedziałam, że narażało to nasze dzieci, dom. Wtedy wątpiłam, miałam dosyć, tupałam nogą. Jednak bezskutecznie. Wiedziałam, że i tak nic tego nie zmieni.

Dlaczego?

- Bo mój mąż jak powie "a", to musi powiedzieć też "b". Ale to też jego wielka zaleta. Ja na jego miejscu zrezygnowałabym już dużo wcześniej. Ale widząc jego ogromną determinację, nauczyłam się, że za wszelką cenę trzeba walczyć o swoje.

Czego jeszcze uczy się pani od męża?

- Każdego dnia uczę się od niego zrozumienia dla drugiego człowieka. To nie jest proste, ale dokładam wszelkich starań, aby nie zagłuszać już drugiej osoby i zawsze wsłuchiwać się też w jej potrzeby.

Czy po tylu latach małżeństwa nadal sprawiają sobie państwo jakieś niespodzianki? Świętują swoje rocznice?

- Emilian nie pamięta nawet, kiedy mam urodziny, a co dopiero mówić o naszej rocznicy. Dlatego nie zastanawiam się nad tym i nie urządzam żadnych urodzin, imienin ani imprez rocznicowych.

Czy istnieje takie małżeństwo, które mogłaby pani uznać za wzorowe?

- Tak naprawdę imponuje mi małżeństwo moich rodziców. Ale oni są tylko niedoścignionym wzorem. Wydaje mi się, że zbudowanie takiej relacji w dzisiejszym świecie jest niestety niemożliwe.

Skąd takie założenie?

- Oni po tylu latach związku nadal potrafią ze sobą rozmawiać. Tęsknią za sobą i nieustannie o sobie myślą. A poza tym spotykają się regularnie ze swoimi przyjaciółmi od ponad 50 lat. Raz w tygodniu zbiera się grupa 40 osób, które znają się praktycznie od piaskownicy... Oni uwielbiają spędzać ze sobą czas! Pielęgnują tę przyjaźń. A my? W dzisiejszym świecie, w tym zabieganiu, nie potrafimy znaleźć nawet chwili na kawę z koleżanką.

Nie mówiąc już o domowych obowiązkach. Jak pani sobie z nimi radzi?

- Szczerze?

Tylko szczerze!

- Nie radzę sobie z nimi. I dlatego w moim domu jest stale niedosprzątane. Szczególnie, gdy żyje się z dwoma dorastającymi chłopakami. Jeden z nich kocha klocki lego, a drugi ma tysiące płyt. Nie jestem w stanie zapanować nad wszystkim. Szczęśliwie w porę zrozumiałam, że nie będę we wszystkim najlepsza. To jest niemożliwe.

A co jest dla pani najważniejsze w wychowaniu dzieci?

- Miłość. Zawsze miłość. To ona jest podstawą wszystkiego. Miłość ukierunkowuje.

I zawsze się nią pani kieruje?

- Staram się. Nawet gdy czasami narzekam ze zmęczenia, to później umiem przyznać się do błędu. Zdarza mi się przepraszać chłopców.

A czy synowie przechodzą ten trudny okres buntu?

- Oczywiście, przecież to mężczyźni o silnych osobowościach. W ich wieku też się buntowałam. I dlatego doskonale ich rozumiem. Na nic nie naciskam, nie wymuszam. Dobrze wiem, że przyniosłoby to tylko odwrotny skutek. Po prostu z nimi rozmawiam. Mamy ze sobą fantastyczne porozumienie.

A jakim tatą jest pan Emilian?

- Emilian bywa w domu naprawdę rzadko. Ale jak już się w nim pojawi, to dzieci stają na baczność i go słuchają. Jest ich autorytetem.

Alicja Dopierała

Świat & Ludzie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy