Joanna Orleańska: Piękna i niezależna
Śliczna delikatna blondynka robi wrażenie, że może się złamać przy pierwszym podmuchu wiatru. Ale Joanna Orleańska to aktorka twardo stąpająca po ziemi. Wie, że uprawia okrutny zawód i liczy tylko na siebie.
Jaka właściwie jest pani postać w serialu "Przypadki Cezarego P."?
Joanna Orleańska: - Agatka jest osobą pogodną, wnoszącą dużo ciepła, bezpretensjonalności. Taka "dziewczyna z sąsiedztwa", bez zadęcia. Moja bohaterka jest ustawiona w kontrze do nacechowanego egocentryzmem świata show-biznesu, pokazanego przez nas w krzywym zwierciadle. A ona nie jest ani trochę egoistyczna, to po prostu fajna dziewczyna, matka, którą życie trochę doświadczyło. Wychowuje synka, zresztą strasznego łobuza, ale ma z nim dobry kontakt. Przygody gwiazdora Cezarego, który zostaje jej sąsiadem, są dla niej odskocznią od codzienności. Nie spodziewa się, że połączy ich uczucie.
Czy po dwunastu latach od produkcji filmu "Show" jest jakaś różnica w pracy z Maciejem Ślesickim i Cezarym Pazurą?
- Wtedy się cieszyłam, że dostałam tę rolę i teraz się cieszę, że mam tę (śmiech), więc chyba niespecjalnie. Wszyscy oczywiście dojrzeliśmy. Jest w nas większy spokój - to może ta różnica. Ale bardzo sobie cenię tamto spotkanie. Bohaterka, którą grałam, była osobą wyrachowaną. A tu, w "Przypadkach Cezarego P.", mamy odwrotną sytuację. To sympatyczna dziewczyna, ale najważniejsze to, że ona jest prawdziwa i obdarzona poczuciem humoru . To mnie urzekło w tej roli. Pogoda tej bohaterki łatwo się udziela. Natomiast nie ukrywam, że film "Show" stanowił dla początkujacej aktorki jak ja ogromną szansę. To było wspaniałe spotkanie, moja pierwsza duża rola w filmie z fantastyczną obsadą i cieszę się, że Maciek zaproponował mi współpracę i tym razem.
Często podkreśla pani, że jest Ślązaczką. Region pochodzenia ma wpływ na charakter człowieka?
- To jest tak: pani koledzy, gdy raz przeczytają jakiś wywiad, potem pytają ciągle o to samo. Ja też mam już trochę wrażenie, że dostaję łatkę Ślązaczki w każdym artykule. A chodzi tylko o to, że pewne rzeczy wyniesione z domu rzutują na późniejsze życie. O tyle jest to dla mnie znaczące.
Przeczytałam, że czeka pani na rolę kostiumową...
- Uważam, że moja uroda stworzona jest do lat 20. i 30. Bardzo mi dobrze w takich fryzurach, kostiumach. Kiedy pracowałam w Teatrze Polskim, grywaliśmy sporo sztuk kostiumowych. Teraz większość realizacji, nie ukrywam, że też z powodów finansowych, dąży do totalnego uproszczenia. A aktorstwo to też potrzeba wcielania się, wchodzenia w kostium. I tego kostiumu zwyczajnie mi brakuje. Uważam, że w nim rodzi się bohaterka.
Udział w "Tańcu z gwiazdami" zmienił coś w pani życiu zawodowym?
- Nie. Ale ja do tego programu nie szłam z żadnymi oczekiwaniami. Po prostu poświęciłam sobie trochę czasu. Może udzieliłam paru wywiadów więcej, dostałam sporo komplementów, że świetnie wyglądam jak na panią po czterdziestce, bo miałam skąpe kostiumy i można było obejrzeć, jakie mam nogi czy dekolt. Może jedyną osobą, która, w cudzysłowie, wypłynęła po "Tańcu z gwiazdami", była Agata Kulesza, ale to świetna aktorka i stałoby się to i tak. Reżyserzy, szukający obsady na pewno nie siedzą i nie wpatrują się w "Taniec z gwiazdami". Ja na nic nie liczyłam. Nie jestem kobietą, która będzie opowiadać mediom, że poszła do programu, żeby odkryć swoją kobiecość i nagle z szarej myszki przeistoczyłam się w demona seksu (śmiech). Traktuję to jako show rozrywkowy, bo wyłącznie nim jest. Była to przygoda, ale wiem, że tego typu programy to nie moja bajka i więcej nie zdecydowałabym się na udział w nich.
Prowadzi pani z mężem firmę producencką. Łatwo być jednocześnie aktorką i bizneswoman?
- Nie jest łatwo, bo jak to mówią, sztuka nie lubi zdrad. Ale dzięki temu nie kończę jak Cezary P. w naszym serialu, który za wszelką cenę próbuje wrócić na szczyt i zwyczajnie się utrzymać. Powiedzmy sobie szczerze, aktorstwo to w jakimś sensie okrutny zawód. Nie daje żadnej gwarancji.
A moje poczucie godności i niezależności powoduje, że nie chcę żyć jako sfrustrowana, nieszczęśliwa kobieta, która czeka, aż ktoś ją zatrudni. Lepiej mieć możliwość decydowania o własnym losie. W dodatku zajmuję się produkcją filmów, udźwiękowianiem, postprodukcją obrazów. To są rzeczy pokrewne, które znam od drugiej strony. Wiem, jaka to jest praca. Czyli u mnie te dwie rzeczy się uzupełniają i dają poczucie bezpieczeństwa.
Rola życia nadal przed panią?
- Ciągle.
Rozmawiała Katarzyna Sobkowicz