Joanna Jabłczyńska: Jestem wyluzowaną babką
Gdy ma zaplanowane oficjalne wyjścia, korzysta z pomocy zaprzyjaźnionej projektantki, do pracy w kancelarii zakłada "mundurek", wśród znajomych stawia na luz. "Po bułki wyszłam ostatnio w piżamie i butach ogrodowych" - śmieje się Joanna Jabłczyńska.
Marta, którą gra pani w serialu "Na Wspólnej", uprawia crossfit. Czy prywatnie też próbowała pani tego sportu?
Joanna Jabłczyńska: - Tak, jak najbardziej, ale jestem taką osobą, która bardzo łatwo nabiera masy mięśniowej. Bardzo lubię te ćwiczenia siłowe, ale byłabym jednym wielkim mięśniakiem, gdybym tak ćwiczyła... Dlatego, na co dzień, staram się trenować bardziej aerobowe sporty - bieganie, rower, pływanie, rolki - niż stricte siłowe, bo nie wyglądałabym tak, jak wyglądam - byłoby naprawdę dużo gorzej (śmiech).
Mimo sportowego zacięcia na różnego rodzaju wydarzeniach medialnych prezentuje się pani bardzo kobieco. Czy na te wyjścia ubiera się pani sama czy korzysta z pomocy stylisty?
- Absolutnie nie znam się na modzie. Jestem w tym fatalna. Dlatego na wielkie wyjścia ubiera mnie tylko i wyłącznie moja serdeczna przyjaciółka Viola Piekut, bez której chyba bym zginęła. Zna mnie i wie, w czym dobrze wyglądam. Najczęściej przyjeżdżam do niej, a ona daje mi trzy opcje do wyboru. Dla mnie układ idealny.
- Do pracy w kancelarii przybieram "mundurek" - szpilki i sukienka czy spódnica. Także, na co dzień ubieram się bardzo klasycznie - myślę, że nie zwracam na siebie uwagi.
- Na ewentualne szaleństwo pozwalam sobie w gronie znajomych. Na wyjścia z nimi, ale to też zależy, gdzie idziemy, ubieram się raczej na luzie, ze względu na to, że, na co dzień muszę wyglądać elegancko. Więc jeżeli tylko mam okazję, to ubieram się najswobodniej jak się tylko da.
A przykłada pani wagę do ubioru, idąc "po bułki do sklepu"?
- Akurat po te bułki potrafię wyjść nawet tak, że ostatnio mama nie chciała mnie wypuścić z domu, bo postanowiłam wyjść w piżamie i w kapciach. Mówię: "Mamo, przecież to tylko 200 metrów", a ona na to: "Nie dziecko, nie możesz tak wyjść" (śmiech). Droczyłam się z mamą, że jeszcze się w sklepie pochwalę, że jestem jej córką. Ostatecznie do spodni od piżamy założyłam takie mamine buty do ogrodu, a na górę polar, żeby nie było mi chłodno. Rzeczywiście tak poszłam po te bułki i nic wielkiego się nie wydarzyło. Jestem wyluzowaną babką.
Modowo zainwestowałaby pani w coś więcej?
- Dużo łatwiej jest mi wydawać pieniądze na ubrania za granicą, dlatego że mam przy okazji fajną pamiątkę z danego miejsca. I tak np. mój ukochany płaszcz przywiozłam sobie z Paryża, a buty z Nowego Jorku. Lubię tak to sobie umiejscawiać. Z czymś mi się kojarzą te rzeczy. Absolutnie nie jestem 'fashion victim', specjalnie też nie podążam za modą. Szkoda mi na to pieniędzy. Wole je wydawać na podróże. Jeżeli chodzi o ubrania, to nie pociąga mnie to. Tym bardziej, że bardzo aktywnie żyję, więc ciężko byłoby mi dbać o te rzeczy.
Inspiruje się pani czyimś stylem?
- Kompletnie nie, tzn. inspiruję się stylem Violi Piekut (śmiech).
Jak zaczęła się pani przyjaźń z projektantką?
- Od zawodowych kwestii. Viola szukała ambasadorki swojej marki, mnie znalazła nasza wspólna znajoma. Zaczęłyśmy od pracy zawodowej, ale jako że obie jesteśmy takimi ciepłymi, otwartymi osobami przerodziło się to w przyjaźń. Teraz nawet jestem bardziej jej przyjaciółką niż modelką.
Rozmawiała Paulina Persa (PAP Life).