Reklama

Jeszcze wszystko przed nią

Pochodzi z aktorskiej rodziny, ale na nazwisko pracowała sama. Jednym z pierwszych jej filmów był "Filip z konopi", w którym zagrała obok m.in. Bożeny Dykiel i Wiesława Gołasa. Co dziś słychać u Magdaleny Wołłejko?

Telewizja przypomina komedię z 1981 roku "Filip z konopi" w reż. Jerzego Gębskiego. Dziś chyba żadnego producenta nie byłoby stać na tak gwiazdorską obsadę?

Magdaleny Wołłejko: - Na większość filmów, które powstawały w tamtych czasach, dziś nie byłoby stać naszych producentów (uśmiech). Wystąpiła w nim czołówka gwiazd polskiej komedii. A ja miałam przyjemność u boku tych aktorów zagrać. To był jeden z moich pierwszych filmów i wiąże się z nim kilka anegdot. Moja filmowa Krystyna była w dziewiątym miesiącu ciąży, tuż przed porodem. To były czasy, kiedy po wszystko trzeba było stać w kolejkach. Zdarzyło mi się, w przerwie zdjęć, pójść w pełnej charakteryzacji do pobliskiego sklepu. Ludzie na siłę przepychali mnie na początek kolejki, jako uprzywilejowaną, żebym dostała kawałek kiełbasy, sera i masła!

Reklama

Pani męża zagrał Jerzy Bończak, a gosposię Bożena Dykiel. W dodatku gosposię, która mieszka na niewielkim metrażu przy rodzinie. A pani bohaterka robi jej herbatę, kanapki, podaje obiad i pyta czy smakuje.

- Tak kiedyś było! Należało dbać o panie, które pomagały w domu. Zresztą w moim obecnym mieszkaniu, było nas siedmioro. Mój tata, Czesław Wołłejko, został uhonorowany taką nagrodą, że mógł sobie wybrać lokum w Warszawie. I tak zamieszkaliśmy w wymarzonym 'M': moi rodzice, ja z siostrą, dziadkowie, gosposia i duży pies. Dziś ledwo sama się w nim mieszczę. A nie jest małe.

A co łączy panią z niejaką Meggie Wrightt?

- Meggie W. Wrightt, bo to 'W.' ma znaczenie (uśmiech). To już nie tajemnica, że to jestem ja. Tyleż samo łączy mnie z Meggie, co z Maciejem Piszem. Pozostałych pseudonimów literackich nie zdradzę. Mam jeszcze kilka w zanadrzu.

Kto narodził się pierwszy?

- Maciej Pisz. Powstał na potrzeby telewizji, dla której pisałam scenariusze, a potem pojawiła się Meggie, która pisała sztuki teatralne.

Pisząc jako kobieta lepiej rozumie pani swoje bohaterki?

- Nie zastanawiam się nad tym. Piszę jako ja Magdalena Wołłejko, ale ludzie źle traktują piszące aktorki. A ja piszę nie od dziś. Meggie W. Wrightt, Angielka, pasowała do brytyjskiej farsy 'Klub hipochondryków', który gramy jedenasty sezon w Teatrze Syrena, podróżujemy z nim po Polsce i po świecie. Są przymiarki do ekranizacji sztuki. Z Jerzym Domaradzkim mamy gotowy scenariusz. Może się uda!

Jest pani światowcem! Mało kto wystawia prapremierę swojej sztuki "Klub kobiet porzuconych" w Sydney!

- Bardzo chciałabym wystawić sztukę w Warszawie, ale tu trudniej pozyskać pieniądze. Okazało się, że w Australii mnie chcą i to pod własnym nazwiskiem! Tam jestem osobą znaną i popularną. Zakochałam się w Australii i wracam na antypody, kiedy mogę. Niektórzy sądzą, że tam mieszkam i przylatuję do Polski grać w teatrze (śmiech).

Pani Magdaleno, w jakim momencie życia pani teraz jest?

- Wierzę, że wszystko przede mną. Podobno na prawdziwą miłość nigdy nie jest za późno. W ciągu ostatnich czterech lat poznałam cudownych ludzi, których bym nie poznała będąc w związku. Coś się kończy i spotykamy ludzi, z którymi jest nam po drodze. Tak poznałam dziewczyny z Australii, z którymi podróżuję po całym świecie. Wróciłam po raz kolejny z Australii, byłam na Bali, a niebawem wybieram się do Kambodży. Dopiero się rozkręcam!

Rozmawiała Beata Banasiewicz.

Tele Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy