Grażyna Wolszczak: Przeżyła dramat, odnalazła spokój
Życie nauczyło ją pokory. Uważa więc, że nie wolno nic robić na siłę. Bo i tak wydarzy się to, co nam pisane.
Jest pięknym i budującym dowodem na to, że życie może zaczynać się w wieku dojrzałym. Bo Grażynie Wolszczak (54 l.) wiele dobrych rzeczy przydarzyło się dopiero po czterdziestce. Przyszła wtedy i wielka miłość, i wielka popularność. Zagrała w filmie "Wiedźmin", "Ja wam pokażę", dołączyła do serialu "Na Wspólnej". Nadszedł też upragniony spokój i poczucie, że wreszcie w jej życiu wszystko jest tak, jak być powinno. Aktorka śmieje się, że dary losu przyszły do niej właśnie wtedy, gdy już właściwie niczego nie oczekiwała.
- Gdy robi się coś na siłę, często skutek bywa odwrotny. Dlatego czasem trzeba sobie po prostu odpuścić. Zdać się na to, co niesie życie - przekonuje aktorka.
Doskonale wie o czym mówi. Po maturze zdawała na psychologię. Nie została przyjęta. Wyjechała z rodzinnego Gdańska i rok do następnych egzaminów postanowiła spędzić w Teatrze Pantomimy Henryka Tomaszewskiego we Wrocławiu.
Teatr ją wciągnął, zakochała się w aktorstwie. Naturalną tego konsekwencją były studia w warszawskiej szkole teatralnej. Po dyplomie dostała angaż w Teatrze Nowym w Poznaniu, została zawodową aktorką. Właśnie tam poznała swojego przyszłego męża. Marek Sikora w latach 70. był popularnym aktorem dziecięcym. Po rolach w serialu "Szaleństwo Majki Skowron" i filmie "Koniec wakacji" stał się idolem nastolatek. Gdy go poznała, on był już dojrzałym artystą, miał opinię utalentowanego reżysera.
Pobrali się w 1986 roku. Trzy lata później przyszedł na świat ich syn Filip. Pani Grażyna czuła się szczęśliwa i spełniona. I nagle tragedia. Na wakacjach u swoich rodziców na wsi mąż aktorki nagle zasłabł. Wylew. Nic nie dało się zrobić. Miał zaledwie 37 lat.
- Nie było we mnie buntu, raczej zdziwienie. Wiedziałam, że muszę się z tym dramatem zmierzyć. Po śmierci Marka zrozumiałam, że jeśli pogrążę się w rozpaczy, to trudno będzie potem wrócić do normalności. Całą energię skierowałam na stworzenie synowi normalnego życia, by jak najmniej odczuł stratę - wspomina gwiazda.
Tragedia uświadomiła jej jednak dwie prawdy. W każdym momencie życia trzeba mieć uregulowane sprawy formalne. I bardzo doceniać to, co się ma. Bo w jednej sekundzie wszystko może się zmienić. Na szczęście czasami los wynagradza nas za postawę wobec życia. I tak stało się w przypadku pani Grażyny. Ona nie szukała miłości, ale ta... przyszła do niej sama.
- Cezarego Harasimowicza znałam jeszcze z Wrocławia. Poznaliśmy się, gdy mieliśmy po 20 lat. Potem nasze drogi się rozeszły. Słyszałam o jego osobistych zawirowaniach. Wiedziałam, że coś mu się w życiu posypało. Któregoś dnia Czarek zobaczył mnie na okładce jednego z pism. To było już po śmierci Marka. Wysłał miłego SMS-a, ja odpowiedziałam, potem zaczęliśmy się spotykać. Może gdyby ta miłość przydarzyła nam się wcześniej, nie potrafilibyśmy jej docenić? - zastanawia się aktorka.
Kiedy w końcu zdecydowała się związać z Cezarym, środowisko nie dawało im wielkich szans. Jednak los okazał się dla nich łaskawy. Ich miłość trwa nadal i dopisuje kolejne odcinki. Piszą je wspólnie, na przekór wszystkim. A pani Grażyna mówi: widać tak miało być...
ZJ
Najlepsze programy, najatrakcyjniejsze gwiazdy - arkana telewizji w jednym miejscu!
Nie przegap swoich ulubionych filmów i seriali! Kliknij i sprawdź nasz nowy program telewizyjny!