Grażyna Torbicka: Dziewczyna Jamesa Bonda
18. galę Telekamer poprowadzi ulubiony duet Polaków - Grażyna Torbicka i Artur Żmijewski. W rozmowie z "Tele Tygodniem" prezenterka zabiera wszystkich w ekscytującą podróż wspomnień o początkach plebiscytu, chwilach grozy i spotkaniach z gwiazdami.
Przed nami 18. już gala Telekamer (transmisja 9 lutego od 21:40 w TVP2). Pamięta pani, jak to się wszystko zaczęło?
Grażyna Torbicka: - Pamiętam emocje, jakie towarzyszyły mi, kiedy odbierałam trzy statuetki, a potem zostałam laureatką Złotej Telekamery. Wzruszenie i ekscytacja były ogromne. Pamiętam też taki rok, w którym telewizyjna Dwójka dostała większość nominacji i w kategorii "Prezenter" w czołówce były: Grażyna Torbicka, Katarzyna Dowbor, Jolanta Fajkowska i Agata Młynarska.
W czym tkwi fenomen plebiscytu "Tele Tygodnia"?
- Myślę, że przede wszystkim wielka w tym zasługa telewidzów, którzy decydują, kto jest najbardziej lubiany i akceptowany. Pojawiają się coraz to nowe twarze, więc podejrzewam, że to nakręca żywotność tego plebiscytu już tyle lat.
Prowadziła pani galę Telekamer z różnymi partnerami. Wystarczy wymienić Roberta Gonerę, Zygmunta Chajzera, Tomasza Kammela czy Artura Żmijewskiego...
- Teraz znów spotykam się z Arturem i bardzo się cieszę z tego powodu. Tak dużą galę znacznie łatwiej prowadzi się w duecie. Oczywiście pod warunkiem, że jest to zgrany duet. Scenariusz pierwszych Telekamer był bardzo sztywny, precyzyjnie przygotowany. Styl prowadzenia był praktycznie w całości wpisany w scenariusz. Praca zaczynała się więc od zmieniania i dopasowywania tekstów do własnego stylu. Teraz to się na szczęście zmieniło, dzięki czemu jesteśmy bardziej naturalni i spontaniczni, a widzowie to lubią.
Czy zdarzały się jakieś śmieszne, a może groźne sytuacje, których nie przewidział scenariusz?
- Pamiętam, jak prowadziłam galę z Czarkiem Pazurą w Teatrze Polskim i po występie Dody zaczął się palić sztankiet (wyciąg dekoracyjny - przyp. red.). Myśleliśmy, że to dalszy ciąg show, zwłaszcza że w trakcie występu Dody nie brakowało fajerwerków. Wtedy na scenę wkroczył strażak, zresztą znany i lubiany Kevin Aiston, który z pełnym poświęceniem, gołymi rękami gasił płomienie. Czarek był przerażony, bo wiedział, że to jest na poważnie, a ja do końca obracałam wszystko w żart przekonując, że sytuacja jest całkowicie pod kontrolą. W końcu komfort widzów to podstawa.
Czy z takim doświadczeniem w konferansjerce odczuwa pani jeszcze tremę przed wyjściem na scenę?
- Nie nazwałabym tego tremą, bardziej mobilizującą ekscytacją. Jeśli jej nie czuję, to sygnał, że nie jestem odpowiednio skoncentrowana.
Na gali Telekamer swoje statuetki odbierały światowe gwiazdy kina, m.in. Catherine Deneuve, Laura Dern, Jeremy Irons, czy Alain Delon. Które z tych spotkań było dla pani szczególne?
- Miałam to szczęście, że później z każdą z tych gwiazd nagrywałam długi wywiad. Zapamiętam szczególnie spotkanie z Sophią Loren. Niezwykła kobieta, choć bardzo zdystansowana wobec dziennikarzy. To spotkanie było dla mnie wielką i fantastyczną przygodą, natomiast spełnieniem marzenia było spotkanie z moim ulubionym Jamesem Bondem, czyli Rogerem Moorem. Dzięki Telekamerom spędziłam z nim całe popołudnie.
I w ten sposób została pani nową dziewczyną Bonda!
- Jamesa Bonda! Natomiast najbardziej zaskakujące spotkanie przeżyłam z Gerardem Depardieu. Tuż przed rozpoczęciem wywiadu jego menadżer uprzedził mnie, że mniej więcej w 20. minucie Depardieu może mieć dosyć i zakończyć wywiad. Rozmowa dobrze się toczyła, ale faktycznie około 20. minuty zobaczyłam, że jest niespokojny, spocony, rozkojarzony... Skończyła się jego zdolność koncentracji. Musieliśmy zrobić przerwę i po kwadransie dokończyliśmy wywiad.
Jeśli miałaby pani taką możliwość, jaką gwiazdę zaprosiłaby pani na kolejną galę Telekamer?
- Może Michaela Douglasa albo Johnny'ego Deppa, a najlepiej Meryl Streep. Może też być Leonardo DiCaprio, Penelope Cruz, ewentualnie Clint Eastwood. Lista jest długa, wystarczy na kolejne 18 lat Telekamer Tele Tygodnia (śmiech)!
Wielkie gale wymagają spektakularnej oprawy. Dotyczy to również kreacji prowadzących. Zdaje się pani na własny gust, czy kieruje radami stylistów?
- Słucham rad stylistów i cenię sobie współpracę z nimi. Choć nie ukrywam, że to, w czym wystąpię, musi mi odpowiadać. Zwykle wiem, czego chcę, więc ta współpraca jest przyjemna.
Na co zwraca pani uwagę przy wyborze sukni?
- Przede wszystkim na wygodę, muszę się w niej dobrze i swobodnie czuć. Zależy mi również na tym, żeby kreacja była w stylu i w kolorze, który mi pasuje. Zanim wybierze się odpowiedni deseń, trzeba zobaczyć projekt scenografii, kolorystykę, oświetlenie. Na przykład zieleń i czysta biel nie są kolorami, które dobrze wyglądają w telewizji.
Co się dzieje z sukniami, które miała pani na sobie na galach Telekamer? Lądują na dnie szafy, czy daje im pani drugie życie?
- Kilkanaście lat temu nie było jeszcze stylistów. Sami musieliśmy zadbać o swój wizerunek. Niektóre z tych kreacji mam do dzisiaj. Od zawsze gustuję w klasyce z elementami awangardy, więc przez te wszystkie lata niejednokrotnie do nich wracałam. Od kilku lat instytucja stylistów jest tak prężna, że sukienek nie kupuję. Kreacje są szyte specjalnie na daną uroczystość. W tym roku wystąpię w sukni według projektu Violi Piekut.
Czego życzyłaby pani nominowanym do Telekamer?
- Wielkiej pasji i satysfakcji z tego, co robią. Realizacji zawodowych wyzwań, a jeśli chodzi o sam wieczór - fantastycznej zabawy i atmosfery radości, która mam nadzieję, udzieli się również telewidzom.
Za kogo trzyma pani kciuki?
- Każdemu nominowanemu życzę wygranej. To bardzo miłe uczucie, kiedy odbiera się nagrodę przyznaną przez telewidzów.
Rozmawiała Ola Siudowska.