"Gra o tron": Wielki finał serialu wszech czasów
Stworzona z imponującym rozmachem telewizyjna epopeja opowiadająca o krwawej walce o władanie Siedmioma Królestwami dobiega końca. Finałowy sezon "Gry o tron", określanej mianem serialu wszech czasów, wzbudza nie tylko zachwyt wiernych fanów, ale i sporo kontrowersji.
Można śmiało powiedzieć, że amerykański serial fantasy stworzony przez Davida Benioffa i D.B. Weissa dla HBO, będący adaptacją sagi "Pieśń lodu i ognia" autorstwa George'a R.R. Martina, jeśli nie dokonał rewolucji w świecie seriali, to z pewnością wyznaczył nową, dotąd raczej niespotykaną w telewizji jakość. Jakość spod znaku kapitalnie skonstruowanych intryg, wielowątkowej fabuły i charyzmatycznych, ewoluujących z każdym sezonem postaci, które wymykają się łatwym ocenom. Innymi słowy, zaufania w inteligencję widza, który zamiast prostej, przeestetyzowanej opowiastki z szablonowo napisanym bohaterem skazanym na happy end, woli oglądać na ekranie skomplikowaną historię rozgrywającą się we wcale niepięknym, ale fascynującym otoczeniu.
Brutalny świat fikcyjnej krainy Westeros i jej najważniejszych graczy, gdzie wpływy i władzę zdobywa się po trupach oponentów, a wyjątkowo dosłownie ukazywana przemoc stanowi ponure tło dla toczących się między zwaśnionymi rodami rozgrywek, pokochały miliony ludzi na całym świecie. Fani serialu zgodnie twierdzą, że "Gra o tron" - telewizyjna epopeja przesycona szorstkim naturalizmem i każąca widzom nieustannie rewidować poglądy na temat bohaterów, zalicza się dziś do produkcji kultowych. A przynajmniej twierdzili, bo ósmy, ostatni już sezon serii, dostarczył im tyleż emocji, co zaskoczeń, a niekiedy i rozczarowań.
Warto zaznaczyć, że najświeższe sezony serialu będącego wcześniej - nie najwierniejszą zresztą - adaptacją prozy Martina powstały w oparciu głównie o oryginalny scenariusz i motywy z niewydanych jeszcze książek autora. Na premierę najnowszej części sagi fani pisarza niecierpliwie czekają aż od 2015 roku. Twórcy serialu także kazali długo czekać na jego wielki finał - odcinek wieńczący siódmy sezon wyemitowano wszak w lipcu 2017 roku.
Gorzki smak zawodu wywołały u niektórych widzów zwłaszcza tanie, jak je określają, fabularne rozwiązania, nieprzemyślane strategie bitew, z których jak dotąd twórcy serialu mogli być dumni, skróty myślowe i potraktowanie przez scenarzystów nieco po macoszemu kilku wątków. Zażenowanie i kpiny wywołały też wpadki techniczne, których ukoronowaniem było nieumyślne, jak przekonują producenci, lokowanie produktu w jednym z odcinków finałowego sezonu - oto bowiem w kadrze znalazł się papierowy kubek popularnej amerykańskiej sieci kawiarni.
Wątpliwości wzbudziło też poprowadzenie niektórych głównych postaci - choćby Daenerys Targaryen, nieustraszonej Matki Smoków, jednej z nielicznych bohaterek wzbudzających dotychczas szacunek i sympatię, która u progu wielkiego finału serii dała się poznać jako bezduszna tyranka. "Gra o tron" od samego początku jednak cechowała się igraniem z oczekiwaniami widowni oraz kreowaniem niejednoznacznych postaci, które balansują na granicy dobra i zła.
Twórcy zdają się nas przekonywać, że każdy człowiek, w zależności od okoliczności, zdolny jest do popełniania zarówno szlachetnych, jak i haniebnych czynów, a świat bynajmniej nie jest czarno-biały, lecz pokolorowany mnóstwem - paskudnych nieraz - odcieni szarości. Nie powinny zatem dziwić zaskakujące decyzje scenarzystów, rzucające nowe światło na charakter i moralność bohaterów, których na pozór tak dobrze znamy.
"Gra o tron" pozostaje tym niemniej jednym z najchętniej oglądanych i wciąż rozgrzewających widzów do czerwoności seriali, który śmiało można określić popkulturowym fenomenem. Na przestrzeni lat serial kręcono na terenie aż 10 krajów: Republiki Irlandii, Irlandii Północnej, Szkocji, Malty, Hiszpanii, Chorwacji, Islandii, Stanów Zjednoczonych i Kanady.
Finałowy sezon obejrzało jak dotąd 17,4 mln widzów na całym świecie, co stanowi rekordową widownię, a koszt produkcji zaledwie jednego epizodu opiewał na zawrotną kwotę 15 milionów dolarów. Wielka bitwa o Winterfell otwierająca ostatni sezon, której nakręcenie zajęło ponad dwa miesiące, stanowiła zaś najdroższą i - choć tu zdania są podzielone - najbardziej spektakularną bitwę w historii telewizji.
Media również uległy swoistej obsesji na punkcie amerykańskiego serialu - losy mieszkańców Westeros komentowane są na bieżąco przez najpoczytniejsze portale i magazyny, które prześcigają się w publikowaniu kolejnych teorii na temat jego możliwego zakończenia. Dla występujących w nim aktorów, zwłaszcza tych odtwarzających główne role, jak Kit Harington, Emilia Clarke, Sophie Turner czy Maisie Williams, stał się on zaś kamieniem milowym w karierze i trampoliną do sukcesu polegającego na międzynarodowej popularności, lukratywnych kontraktach reklamowych i kolejnych propozycjach ról.
Przed nami ostatni epizod najbardziej wyczekiwanej telewizyjnej produkcji ostatnich lat, w której od pierwszego, wyemitowanego przez HBO 17 kwietnia 2011, odcinka trup ściele się gęsto, a co bardziej nobliwi bohaterowie umierają w szczególnie brutalny sposób. Choć wielu niepocieszonych niektórymi rozwiązaniami fabularnymi fanów ocenia finał serialu jako najgorszy sezon w jego historii, wciąż rzesza wielbicieli mrocznej opowieści traktującej o bezwzględnej walce o Żelazny Tron i władanie Siedmioma Królestwami z zapartym tchem wyczekuje wielkiego finału. Ten zaś nastąpi już wkrótce - ostatni odcinek "Gry o tron" obejrzymy na kanale HBO w nocy z 20 na 21 maja. Valar morghulis?