Ekipa telewizyjna TVN przed sądem
Sąd Okręgowy w Białymstoku ustala, czy ekipa telewizyjna przygotowująca materiał interwencyjny naruszyła mir domowy, wchodząc na posesję wbrew woli właścicielki. Obrona argumentuje, że dziennikarze działali w interesie społecznym i stanie wyższej konieczności.
W pierwszej instancji jedna osoba została skazana na 2,5 tys. zł grzywny, wobec dwóch pozostałych sąd warunkowo umorzył postępowanie. W czwartek zakończył się proces apelacyjny; wyrok ma zostać ogłoszony w piątek.
Proces ma związek ze sprawą 68-letniego mieszkańca jednej ze wsi k. Sokółki (Podlaskie), oskarżonego o znęcanie się fizyczne i psychiczne nad czworgiem dzieci konkubiny.
Ostatecznie Sąd Okręgowy w Białymstoku uznał go prawomocnie za winnego znęcania się nad nimi w latach 2011-2013, również za winnego grożenia niektórym świadkom w tej sprawie. Jednocześnie uznał, że nie ma wystarczających dowodów na to, że owo znęcanie się doprowadziło 13-letniego syna konkubiny oskarżonego do samobójstwa.
Kara to rok i trzy miesiące więzienia w zawieszeniu na 4 lata, dozór kuratora i grzywna.
Kiedy sprawa samobójstwa nastolatka i zatrzymania jego ojczyma została nagłośniona, sprawą zainteresowały się media, w tym redakcja jednego z telewizyjnych programów interwencyjnych TVN. Dziennikarze, aby nakręcić zdjęcia, przyjechali na miejsce i weszli na posesję.
Prokuratura sprawę podejrzeń naruszenia przez nich miru domowego umorzyła; ostatecznie sąd zajmował się tym wskutek tzw. subsydiarnego aktu oskarżenia wniesionego przez właścicielkę nieruchomości.
Według tego aktu oskarżenia, w listopadzie 2013 roku oskarżeni "wtargnęli" na ogrodzony teren nieruchomości będący własnością pokrzywdzonej, a następnie "z włączonymi kamerami przeszukiwali teren, w tym budynki gospodarcze", nie reagując przy tym na wielokrotne prośby, by posesję opuścili.
W I instancji sąd w Sokółce jedną osobę skazał na grzywnę, wobec dwóch pozostałych postępowanie warunkowo umorzył. Apelacje złożyli: obrońca oskarżonych oraz pełnomocnik oskarżycielki subsydiarnej i jej córki.
Obrońca chce uniewinnienia, ewentualnie uchylenia wyroku i zwrotu do I instancji. Argumentuje m.in., że dziennikarze byli przekonani, iż mężczyzna podejrzany o znęcanie się nad dziećmi konkubiny ma (po opuszczeniu aresztu tymczasowego) zakaz zbliżania się do jej rodziny, który jednak łamie. W rzeczywistości takiego zakazu zbliżania się nie było.
Podkreślał, że ekipie telewizyjnej nie chodziło o zdobycie atrakcyjnego materiału, ale o pomoc rodzinie kobiety. "Działali w celu uchylenia bezpośredniego niebezpieczeństwa grożącego dzieciom oskarżycielki" - napisał w apelacji.
Pełnomocnik oskarżycielki subsydiarnej wyrok uważa za zbyt łagodny. Chce dla jednego z oskarżonych roku więzienia w zawieszeniu i przeprosin. Wobec dwóch pozostałych wnosi o uchylenie orzeczenia o warunkowym umorzeniu i ponownego procesu.
Przed sądem odwoławczym obrońca oskarżonych mec. Piotr Kulczycki przypominał, jakiej sprawy dotyczyć miała publikacja telewizyjna. Mówił, że zanim ekipa weszła na - co podkreślił - nieogrodzoną posesję, najpierw przez cztery dni ją obserwowała.
"Czy to nie oznacza, jaka była motywacja? Motywacja była taka, aby stwierdzić, czy osoba, w stosunku do której w owym czasie toczyło się postępowanie przygotowawcze, na terenie tej nieruchomości przebywa" - mówił mec. Kulczycki.
Mówił, że dopiero gdy dziennikarze uznali, iż jest duże prawdopodobieństwo, że tak jest (stał tam samochód podejrzanego) weszli na posesję. "Przebywają tam 20 sekund. Jak się zachowują? W moim przekonaniu analiza materiału telewizyjnego jest jednoznaczna: to zachowanie nie jest takie, jak opisane przez sąd (I instancji - PAP)" - mówił obrońca.
W jego ocenie, ekipa telewizyjna działała w stanie wyższej konieczności, biorąc pod uwagę przestępstwo, które zostało przypisane podejrzanemu i przeświadczenie, że łamie on zakaz zbliżania się. Zapewniał, że nie chodziło o naruszenie konstytucyjnych praw właścicielki, a dziennikarze nie mieli żadnej złej motywacji. Użył też określenia "działanie pożądane społecznie".
Pełnomocnik oskarżycielki subsydiarnej mówił, że media weszły na posesję "świadomie i z pełną premedytacją", a dziennikarze doskonale wiedzieli, iż podejrzany nie ma zakazu przebywania w miejscu, gdzie mieszkała jego konkubina z dziećmi.
"Mimo nawoływań do opuszczenia tejże posesji, cała ekipa nadal tam przebywała, nadal filmowała i nękała tę rodzinę" - mówił. Dodał przy tym, że po incydencie posesja została ogrodzona, bo jej właścicielka "przestała czuć się bezpiecznie we własnym domu".