Dorota Kamińska namiesza w "Klanie"
Niedawno Dorota Kamińska dołączyła do obsady "Klanu". Czy jej bohaterka zburzy spokojne dotąd życie Pawła Lubicza? Czy znajdzie w sobie na tyle odwagi, żeby walczyć swoją pierwszą, wielką miłość? Tego dowiemy się już wkrótce.
Zadomowiła się już pani na dobre na planie "Klanu?
- Zdecydowanie, zwłaszcza że wiele osób od dawna znam, chociażby Tomka Stockingera, z którym prawie równolegle studiowałam (uśmiech), u reżysera Pawła Karpińskiego grałam jeszcze w "Labiryncie", a z kilkoma kolegami z ekipy technicznej pracowałam przy innych projektach.
Zdradźmy zatem kilka szczegółów. Kim jest grana przez panią Jadwiga?
- Jadwiga, a właściwie Wiga, jest kobietą po przejściach, która ma za sobą dwa nieudane małżeństwa. Z wykształcenia jest stomatologiem. Studiowała z Pawłem Lubiczem i była to wielka, studencka miłość. Mieli poważne plany wobec siebie, ale z jakiegoś powodu nie doszły one do skutku. Wiga, po ostatnim rozwodzie przyjeżdża do Warszawy i odnajduje Pawła, którego uważa za miłość życia. Porównywała do niego kolejnych mężczyzn i być może, dlatego jej kolejne małżeństwa się rozpadły.
Będzie chciała zburzyć małżeńską sielankę Lubiczów?
- U Lubiczów doszło do bardzo trudnej sytuacji i Wiga ma tego świadomość. Krystyna (Agnieszka Kotulanka) przebywa w szpitalu za granicą. Wiga zdeterminowana uczuciem do Pawła, może cierpieć i marzyć o nim, ale nic więcej. Czeka na to, co się stanie i nie wie, czy znajdzie w sobie odwagę, żeby zburzyć tamten związek. Nie mam pojęcia, jaki jest dalszy pomysł scenarzystów na tę postać. Jeśli Krystyna wyzdrowieje, to możemy stać się rywalkami, choć decyzję będzie musiał podjąć Paweł.
Scenarzyści zwrócili uwagę na wątek dojrzałej miłości.
- Istnieje przekonanie, że miłość jest zarezerwowana dla młodych. Sfera emocjonalna, jak i intymna wśród dojrzałych jest niemile widziana. Psychika się nie starzeje, jest bogatsza o doświadczenia, ale wciąż taka sama. Starzeje się ciało, dusza pozostaje młoda, przynajmniej w moim przypadku.
Jednak tym dojrzałym nie daje się prawa do miłości.
- Jeśli dotyczy to rodziców albo nie daj Boże dziadka czy babci, to bliscy są zażenowani. Najlepiej, żeby nic nowego się w ich życiu nie działo i niech nie sprawiają kłopotu. Dla młodych ludzi człowiek koło czterdziestki jest stary, a potem to już kompletne niedołęstwo.
Wróciła pani na deski teatru rolą w "Porwaniu Sabinek". Trwają próby do kolejnego spektaklu. Może pani zdradzić szczegóły?
- Znowu będzie komedia! "ZUS, czyli zalotny uśmiech słonia". Jestem asystentem reżysera i wcielam się w jedną z ról. Sztuka jest wieloosobowa, ma intensywną akcję, w związku z tym trudna, a czasu mamy niewiele. Czeka nas ciężka praca. Planujemy premierę w walentynki.
Ma pani poczucie, że nie wykorzystuje się potencjału dojrzałych aktorek?
- To zabawne, że krem przeznaczony dla kobiet pięćdziesięcioletnich reklamują trzydziestolatki i w ten sposób tworzy się iluzję wiecznej młodości. Na szczęście zdarza się, że mamy normalnych reżyserów, tak jak w przypadku "Klanu", gdzie dwoje dojrzałych ludzi ma szansę popaść w uczucie. Aktorstwo jest cudownym zawodem - póki jesteśmy, sprawni możemy pracować. Irena Kwiatkowska czy Hanka Bielicka grały do końca. Dla mnie emerytura w ogóle nie wchodzi w rachubę.
A jak telefon milczy, to co pani czuje?
- Trochę się frustruję, ale potrafię sobie znaleźć zajęcie. Sporo piszę, czytam, szukam ciekawych sztuk teatralnych, latem pływam łódką, zimą jeżdżę na nartach. Nie nudzę się. Kiedy dostaję rolę, to wsiadam na swojego konia. Jeśli jest dużo pracy, to mam fajny rok, więc życzę sobie, żeby 2014 był jeszcze lepszy niż ten, który minął!
Rozmawiała Ola Sadowska