Reklama

Diana Rudnik: "Wydarzyć się może praktycznie wszystko"

Bywało, że relacjonowała wydarzenia w towarzystwie snajperów. Teraz ma pracę w studiu, a po niej, jak każda mama, obowiązki. - Doba jest za krótka - przyznaje Diana Rudnik.

Bywało, że relacjonowała wydarzenia w towarzystwie snajperów. Teraz ma pracę w studiu, a po niej, jak każda mama, obowiązki. - Doba jest za krótka - przyznaje Diana Rudnik.

Diana Rudnik przez 10 lat była dziennikarką TVP. Pracowała w oddziałach regionalnych, była też gospodynią niedzielnych "Wiadomości". Niedawno przeszła do TVN 24, gdzie prowadzi "Fakty po południu".

Lubi pani pracę w programach na żywo?

- Wygląda na to, że jestem od niej uzależniona! Czasem już wydaje się, że coś jest ponad siły, a jednak gdy zapala się w kamerze czerwona lampka, w człowieka wstępują niespożyte siły. Moja ulubiona komenda wydawcy to: "Szyj!". Albo dokładniej: "Przyszyj dwie minuty!". To znaczy, że przez ten czas na podstawie naprawdę niewielu informacji musisz utrzymać uwagę widzów. Niekiedy dwie minuty zmieniają się w dwie godziny... Tak było choćby w czasie protestów na Majdanie. W "Faktach po południu", które teraz prowadzę, takie sytuacje są codziennością. Program trwa półtorej godziny, na żywo, wydarzyć się może praktycznie wszystko, a reagować trzeba błyskawicznie...

Reklama

Aż potem boli każdy mięsień?

- (śmiech) Bywa i tak. W czasie kanonizacji Jana Pawła II mieliśmy w Watykanie studio na dachu. Widać było z niego całą panoramę Rzymu. Gdy za pięć szósta wchodziliśmy na antenę, tkwiliśmy tam skuleni z zimna, a z każdą godziną, a było tych godzin wiele, z nieba lał się coraz większy żar, więc umieraliśmy z gorąca. Na dodatek tuż obok nas byli snajperzy z bronią gotową do strzału!

Kiedy przeszła pani pierwszą prawdziwą lekcję zawodu?

- Jeszcze w czasie studiów - pracowałam od pierwszego roku w Opolu, skąd pochodzę - podczas powodzi tysiąclecia. Gdy pierwszy szok minął, kalosze, szczepionka przeciwtężcowa - i już z kamerą zaglądaliśmy w każdy zakamarek podtopionego miasta. Zniszczone domy, wraki samochodów, błąkające się po osiedlach szczury, no i ludzie, którzy stracili wszystko. Co krok temat. Słaliśmy do Warszawy materiały dzień i noc. Trudno o lepszy poligon zawodowy.

Zaczęła pani od pracy reporterskiej, a ostatnio coraz częściej rozmawia pani z politykami.

- (śmiech) Bez przesady! Z wykształcenia jestem politologiem, interesuję się polityką i jej mechanizmami. Kiedy ruszaliśmy z projektem weekendowych "Faktów po południu", nie mieliśmy wątpliwości, że polityka będzie w nich na czołowym miejscu. Politycy nie mają wolnych sobót i niedziel. Dziennikarze też nie.

Odpoczywa pani, biegając?

- Im bardziej eksploatujemy się psychicznie, tym bardziej warto dawać sobie w kość fizycznie. Bieganiem zaraził mnie mąż, maratończyk. Na razie zaliczony mam półmaraton.

Gdzie w tym wszystkim jest miejsce dla domu? Ma pani dwóch synów, trzecio- i piątoklasistę.

- Prowadzę nieustającą walkę o każdą godzinę, żeby wszystko pogodzić i utrzymać względną równowagę. Po pierwsze, być z chłopcami. Żeby czuli, że mama jest blisko. Że zawsze jest dla nich. Ale też trzeba przygotować się do pracy, ogarnąć dom, zrobić zakupy, coś przeczytać, spotkać się ze znajomymi, posiedzieć w ciszy. Doba jest za krótka, ale kto z nas tego nie zna?

Rozmawiała Bożena Chodyniecka

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Diana Rudnik
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy