Człowiek rodzi się aktorem
Piotr Fronczewski i Wojciech Pszoniak w spektaklu "Skarpetki opus 124" grają starych aktorów marzących o powrocie na scenę. Od wielu sezonów mierzą się w scenicznym pojedynku w Teatrze Współczesnym w Warszawie. Na ile sztuka ta opowiada o Fronczewskim i Pszoniaku oraz czy aktorowi wypada występować w reklamach? - pyta artystów Marta Grzywacz (RMF)
Marta Grzywacz, RMF: Dlaczego chcieliście grać razem?
Piotr Fronczewski: - Tego właśnie nikt nie wie. Tak się to jakoś urodziło. Może nam ze sobą dobrze, wygodnie? Rozumiemy się. Mamy wspólną religię teatralną.
Wojciech Pszoniak: - Piotr mi kiedyś powiedział, żebym szukał sztuki dla nas obu. Znalazłem. Piotrowi się spodobało, ale mieliśmy problem: gdzie to zrobić, jak i kto to ma reżyserować. Bo wbrew pozorom sztuka dwuosobowa jest najtrudniejszą dla aktorów formą teatralną.
Jest niebezpieczeństwo, że się ze sobą rywalizuje?
Piotr Fronczewski: - W pewnym wieku na pewnym poziomie chyba już nie ma mowy o rywalizacji, wyścigu, karierze. Kariera to inaczej wyścig z francuskiego. Duet jest trudny, wymagający ogromnej koncentracji, nie można sobie pozwolić na moment odpoczynku czy niedyspozycji, ponieważ wisimy na ścianie na jednej linie.
Wojciech Pszoniak: - Tu nie może być rywalizacji, bo jakby była rywalizacja, to lepiej tej sztuki nie robić.
Na ile ta sztuka mówi o waszym życiu i karierze?
Wojciech Pszoniak: - To jest szuka o aktorach...
Piotr Fronczewski: - Zacytuję coś: Człowiek rodzi się aktorem, tak jak rodzi się księciem. Nie gra się po to, żeby zarabiać na życie. Gra się po to, żeby kłamać, żeby siebie okłamywać, żeby można było być tym, kim nie można być, ponieważ ma się dosyć bycia tym, kim się jest. Gra się dobrych, bo jest się złym, świętych, bo jest się podłym, morderców, bo jest się kłamcą z urodzenia. Gra się, aby się nie znać i gra się, ponieważ zna się siebie za dobrze. Gra się, bo kocha się prawdę i gra się, ponieważ nienawidzi się prawdy. Gra się, bo zwariowałoby się, nie grając. To jest bardzo ładne i mądre. Ten element gry jest wpisany w naszą naturę, gramy ze sobą, przed sobą, przed kimś, przed panem Bogiem.
Co się dzieje, kiedy nie chcą, żebyście grali. Kiedy telefon nie dzwoni. Znacie takie momenty?
Wojciech Pszoniak: - Miałem taki moment na Zachodzie. Wyszedłem z tego systemu, w którym aktor jest na etacie i znalazłem się we Francji, w systemie, którego nie znałem. Kiedy przyjechałem do Polski po dwóch latach zapytano, jak mi idzie. A ja na to: "Boję się". Usłyszałem wtedy: "Chyba żartujesz! Czego się boisz?". Miałem wtedy wynajęte mieszkanie w Paryżu, dostawałem jakieś propozycje, ale nic pewnego i bałem się, że nie będę miał za co opłacić czynszu i gazu. We Francji aktorzy nie pracują na etatach. Tak jak malarze. Malarz maluje i albo sprzeda, albo nie sprzeda. Tak samo aktor. Aktor jest po to, żeby grać. Żeby być rozpoznawalnym. Nie płaci się aktorom, którzy nie są rozpoznawalni.
Piotr Fronczewski: - Ten telefon to ważny element mieszkania. Kiedy nie dzwoni, uruchamia cały mechanizm złych, czarnych myśli.
Wojciech Pszoniak: - Wszyscy ludzie znają momenty zwątpienia, rozgoryczenia. Ja nie mam natury producenta. Nie chcę chodzić do zakładu pracy. A polskie teatry, jeszcze pozostałość PRL-u, to są zakłady pracy, w których aktorzy są na etatach. Ja chcę grać, tworzyć, a praca to obowiązek.
Ale jak to wygląda w przypadku człowieka, który część życia ma za sobą i nagle przestaje dostawać role? My byśmy chętnie oglądali pana Fronczewskiego na ekranie częściej niż teraz.
Piotr Fronczewski: - Trzeba mieć świadomość, że człowiek się niszczy, zużywa, starzeje i przestaje być interesujący, potrzebny. Na szczęście są starzy królowie, błaznowie, paziowie i stangreci.
Wojciech Pszoniak: - Powiedzmy sobie szczerze, nasze pokolenie reżyserów wymiera, a młodzi lubią młodych. Pewnego razu wychowankowie Akademii Teatralnej, ludzie, którzy przecież mają kochać teatr, stawiali znicze pod teatrami: Ateneum, Dramatycznym i Współczesnym, żeby starych aktorów wysłać do grobu. Holoubkowi próbowali przekazać w kopercie, szczęśliwie mu nie dostarczyli, gwóźdź. To miał być gwóźdź do trumny. To świadczy o schamieniu oczywiście. I o barbarzyństwie. Dlaczego o tym mówię - wszystko, co stare, należy wyplenić. Dyrektor Teatru Powszechnego, który przyszedł po Hubnerze, kazał sobie powiesić na ścianie hasło: "Pier...ić Hubnera. Pier...ić starych". Pokazuję pani powagę sytuacji w Polsce. Czy u nas powstają filmy o starych ludziach? Nie. A na Zachodzie powstają. Na całym świecie starych ludzi się szanuje, młodzi mają natomiast posuwać świat do przodu.
A który moment kariery był dla was najlepszy?
Piotr Fronczewski: - Dla mnie prawdopodobnie cała dekada lat 70. i Teatru Dramatycznego pod Gustawem Holoubkiem.
Bardzo się lubiliście?
Piotr Fronczewski: - To swoją drogą, ale Teatr Dramatyczny był wielką sceną, jedną z wiodących w Polsce i rozpoznawalną w Europie. I zespół, świetne towarzystwo, które się ze sobą porozumiewało, chciało razem pracować, bawić się, pić wódkę. Dzisiaj już tego nie ma.
Dlaczego? Za duża rywalizacja między młodymi?
Piotr Fronczewski: - Inna materia ludzka.
Wojciech Pszoniak: - Nie ma czasu. Oni mają samochody, muszą podjechać za miasto i nie mogą się napić. Wyścig szczurów. Przychodzą do mnie czasem moi studenci i pytają, czy mają wziąć rolę w serialu, na dwa lata. Mówię im, że nie znam odpowiedzi na to pytanie. Ja z kolei zaczynałem w Teatrze Starym w Krakowie, z największymi reżyserami. Zawsze człowiek wspomina, kiedy był młody, piękny...
Myślałam, że powie mi pan, że najlepsze lata to był, jest, Paryż.
Wojciech Pszoniak: - Jest, bo jestem paryżaninem. Jadę tam za tydzień, po naszych "Skarpetkach..." To jest wyjątkowe doświadczenie, które mnie otworzyło na inność. Jaki polski aktor mógł mieć kontakt z angielskim aktorem? A ja miałem. Nigdy nie przypuszczałem, że będę grał w Londynie i w Paryżu, w obcym języku. Ale to jest jednak dodatek. Ja jestem Polakiem, a aktor jest bardzo do swojego języka przywiązany, jak pisarz.
A pan, panie Piotrze, nie miał nigdy marzeń o światowej karierze?
Piotr Fronczewski: - Już na to za późno. Nie ma co tracić czasu na rozważania. Z aktorami świat się obchodzi dosyć brutalnie. Aktor jest podobny do zupy: ktoś lubi pomidorową albo ogórkową. Albo Pszoniaka, albo Fronczewskiego. Trudno oceniać warsztat aktora, jego osobowość. Ten mi się podoba, lubię go i jemu dałbym nagrodę. Jest w tym jakaś przedziwna tajemnica, która powoduje, że na kogoś reagujemy, a na kogoś nie. Teraz widziałem film "Tydzień z Marilyn Monroe". Aktorka, która odtwarza rolę Marylin, jest ładna, zgrabna, ale odległość między nią prawdziwą Marilyn jest gigantyczna. Ponieważ tamta była jakimś zjawiskiem, była wypełniona przedziwnym duchem. To jest coś, co wykracza poza artyzm. Więc na pytanie, czy coś mnie w życiu ominęło, nie umiem odpowiedzieć i nawet nie chcę się nad tym zastanawiać.
Wojciech Pszoniak: - Ja jestem aktorem, który chyba pierwszy wyjechał za granicę, bo nie wytrzymywałem systemu, który panował w polskich teatrach. Skorzystałem z propozycji, która się pojawiła i wyjechałem. Dzięki temu wyszedłem z systemu teatralnego. Nie mogę grać codziennie, nie mogę występować w pięciu sztukach naraz. To mi nie odpowiada psychicznie. Są aktorzy, którzy całe życie przesiedzieli w tej samej garderobie. Ja sobie tego nie wyobrażam. Nie wiem, jak ludzie mogą codziennie rano wstawać do biura.
Wie pan, panie Piotrze, co mi powiedział pan Wojciech Pszoniak, kiedy zadzwoniłam do niego przed 11 rano? Żebym tego nie robiła, bo on nie jest górnikiem, ani rolnikiem i nie będzie ze mną o tej godzinie rozmawiał.
Wojciech Pszoniak: - Jakby to powiedzieć... Ja siebie w życiu posłuchałem. W związku z tym nie robię niczego, czego nie chcę. Na przykład nie noszę krawatów. Mam piękne krawaty, ale krawat mi przeszkadza.
Szalik, który ma pan na sobie, jest ładniejszy.
Wojciech Pszoniak: - Tak? Na pewno wygodniejszy. Do czego zmierzam - to kwestia charakteru. Mam kolegów, którzy są pracoholikami.
To znaczy, że nie zależy panu na pieniądzach.
Wojciech Pszoniak: - Bo ja mam pieniądze. Pytają, dlaczego nie biorę udziału w reklamach. Bo ja wezmę udział w momencie, kiedy odpowiednio mi zapłacą. Tak samo odmawiam ról. Los i Pan Bóg dał mi prezent, że mogę wybierać. Nie mam dzieci, a moje potrzeby nie są luksusowe. Nie kupię BMW czy Mercedesa, który kosztuje około miliona, bo to za duże pieniądze w moim budżecie. Kocham zegarki. Są takie, które kosztują 200 tysięcy euro. Jak będę chciał sobie kupić taki zegarek, to przyjmę rolę, którą na to zarobię. Inaczej byłoby, gdybym miał dziecko. Jak mógłbym przekładać wtedy własne kaprysy nad potrzeby rodziny?
Panie Piotrze, a dlaczego pan bierze udział w reklamach?
Piotr Fronczewski: - Ponieważ tam są pieniądze. W reklamie wszystkim chodzi o pieniądze. I firmie, i agentowi, i klientowi, kończąc na tym gościu, który zamyka drzwi od hali zdjęciowej.
Wojciech Pszoniak: - Słychać czasem głosy oburzonych, że to prostytucja. To są tzw. "romantycy". Ale im nie proponują reklam. Groźne są tylko te przypadki, kiedy młodym proponują udział w reklamie. Oni robią reklamy, a potem ich nie angażują, bo się kojarzą z makaronem. Natomiast gwiazdy sportu, muzyki, filmu robią reklamy. Nastassji Kinski zapłacili 3,5 miliona dolarów za 3 sekundy w reklamie. Więc pytam mojego oburzonego kolegę: "Jakby ci tyle zapłacili, to byś nie przyjął? Byłbyś chyba idiotą".