Reklama

Boże Narodzenie bez śniegu

Aktorka uwielbia Boże Narodzenie. Święta to dla niej czas spotkań z rodziną, śpiewania kolęd i prowadzenia rozmów do białego rana. O tym, jak wyglądają przygotowania, Alley Mills opowiada w swoim domu w Los Angeles.

Gdzie zazwyczaj spędzasz Boże Narodzenie?

Alley Mills: - To są rodzinne święta i uwielbiam je spędzać w domu z najbliższymi. Muszę się pochwalić, że mamy bardzo dużą rodzinę. Mój mąż Orson ma czworo dorosłych dzieci, które mają już swoje dzieci, a nasze wnuki - dokładnie dziewięcioro. Przyjaźnimy się także z jego byłą żoną. W święta ustawiamy stół, który ciągnie się przez cały pokój. Jest bardzo rodzinnie i bardzo wesoło. Zazwyczaj w domu jest nas około 25-30 osób, plus dzieci (śmiech).

Reklama

O, to rzeczywiście dużo!

- Tak, ale jak widzisz tu jest bardzo przestronnie, z jednej strony można wyjść do ogrodu, z drugiej na taras. W Kalifornii zimy są ciepłe i dużo czasu możemy spędzać na zewnątrz, dlatego nie czuje się tego, że jest nas tyle. Stół jest przez cały dzień zastawiony jedzeniem, każdy robi to, na co ma akurat ochotę. Można by rzec, całodzienna impreza plenerowa, można jeść, śpiewać kolędy, rozmawiać i pić wino całą noc, zawsze znajdzie się jakiś towarzysz.

Czy cała rodzina bierze także udział w przedświątecznych przygotowaniach?

- Tak. Szczególnie ważna jest tu rola byłej żony Orsona. Jest świetną kucharką i świetną organizatorką. Przy tak dużej rodzinie trzeba zaplanować dokładnie każdą czynność, proszę ją o pomoc przy wszystkich większych przyjęciach.

Macie jakiś szczegółowy plan działania w przypadku świąt?

- O tak! Orson przygotowuje indyka. A nawet indyki, bo jeden by nam nie wystarczył (śmiech). Ja robię cudowne ziemniaki, mają już nawet swoją nazwę: ziemniaki Alley. Są pieczone z masłem i ziołami, mają cudownie chrupiącą skórkę, a ich zapach roznosi się po całej okolicy. Inni członkowie rodziny także coś specjalnego przynoszą.

A co z prezentami przy tak licznej rodzinie?

- Znaleźliśmy sposób i na to. Prezenty cieszą głównie dzieci, dlatego na nich się skupiamy. Każde dziecko dostaje po kilka prezentów, dorośli tylko po jednym. My, dorośli już raczej niczego nie potrzebujemy, mamy radość z patrzenia na nasze dzieci i to, jak one tym się cieszą. Dla siebie kupujemy drobiazgi, bez konkretnej dedykacji co dla kogo, następnie przyklejamy losowo karteczkę z imieniem i w ten sposób każdy zostaje obdarowany jednym losowo wybranym prezencikiem.

Praktyczne...

- Tak, no bo wyobraź sobie teraz kupowanie prezentów dla trzydziestu osób, to by było jakieś wariactwo! Cała magia świąt zostałaby zgubiona w takiej gorączce zakupów. Czyste szaleństwo!

A co było dla ciebie najbardziej zaskakującym prezentem?

- Zaskakującym? Wiem! To prezent od Orsona, mojego męża. Pamiętam całe zdarzenie. Jakiś czas przed świętami, podczas zakupów robionych do naszego przedstawienia teatralnego, wpadła mi w oko przepiękna drewniana rzeźba w kształcie łódki. Było ich kilka, ale mi najbardziej spodobała się jedna. Była naprawdę cudowna. Oczywiście od razu chciałam ją zakupić, ale okazało się, że cała seria 6 łódek jest już sprzedana... a nabył je Mel Gibson.

I co, postanowiłaś skopiować taką samą?

- Nie, darowałam sobie, chociaż bardzo żałowałam. Wtedy przedświąteczny weekend spędzaliśmy wyjątkowo w Nowym Jorku. Całe miasto było pięknie przyozdobione światłami i choinkami. Poszliśmy z Orsonem na spacer i pod jedną z miejskich choinek stał ogromny prezent z moim imieniem - to była właśnie ta łódka!

- Okazało się, że Orson zadzwonił do Mela i poprosił o odsprzedanie tej jednej łódeczki dla mnie. Mel zgodził się bez wahania. Orson zorganizował transport do Nowego Jorku oraz to, aby łódka znalazła się pod tą choinką. To był jeden z najpiękniejszych prezentów, jaki dostałam. Wracaliśmy potem samolotem z łódką na pokładzie (śmiech), bo nie chciałam jej oddać do luku bagażowego!

Rozmawiała: Renata Rogólska

Tele Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Boże Narodzenia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy