Reklama

Artur Żmijewski: Sekrety sumienia

Artur Żmijewski kojarzy się widzom z sandomierskim księdzem detektywem. Teraz jako gospodarz programu "Geneza grzechu" zabierze nas w świat mrocznych namiętności i ludzkich przewinień.

W swojej karierze zagrał pan wiele ról. Bliżej panu do pozytywnych, czy negatywnych postaci?

Artur Żmijewski: - Wszystko zależy od historii, którą się opowiada. Często zadaję sobie pytanie, na ile sposobów można być dobrym, a na ile złym? Zło ma znacznie więcej atrakcyjnych twarzy, można sobie pozwolić na szerszą paletę środków, które generują emocje u odbiorcy. Z kolei dobro wprowadza w miły nastrój, potrafi wzruszyć, rozśmieszyć. Zło wywołuje strach, przerażenie, ale też skłania do refleksji. W tym kontekście jest atrakcyjniejsze.

Reklama

Dzięki roli w serialu "Ojciec Mateusz" jest pan uznawany za znawcę dobra i zła. Czy czuje pan brzemię odpowiedzialności?

- Na początku swojej drogi obiecałem sobie, że aktorstwo będzie moim zawodem, a nie misją i posłannictwem. Staram się tego trzymać i mam nadzieję, że mi się to udaje. Wcielając się w jakąś postać, nie czuję się ani siewcą dobra, ani zła.

W każdym odcinku "Genezy grzechu" poznajemy historię, obok której trudno przejść obojętnie.

- Zastanawiam się nad kruchością ludzkiego życia. Mam wrażenie, że z tego programu pobrzmiewa nieuchronność. Jeśli machina zła nie zostanie odpowiednio wcześnie zatrzymana, to trudno zapobiec tym wydarzeniom. Większość opowiedzianych przez nas historii dzieje się wśród ludzi uważanych na ogół za stabilnych emocjonalnie. Pewnie dlatego jest to tak zaskakujące.

Która z tych historii najmocniej pana poruszyła?

- Nie było takiej, wobec której przeszedłbym obojętnie. Wszyscy doskonale pamiętamy sprawę sprzed kilku lat z Austrii. Ojciec oceniany przez sąsiadów jako miły i spokojny, przez kilkanaście lat więził swoją córkę, stosując wobec niej przemoc.

Czy inni, sąsiedzi, rodzina, nie popełniają grzechu zaniechania?

- Z pewnością. Ludzie nie wiedzą, w jaki sposób zareagować. Być może to ich rozgrzesza. Nikt z nas nie jest w stanie odpowiedzieć, jak by się zachował w sytuacji zagrożenia zdrowia i życia. A teoretyzowanie na kanapie, przed telewizorem, jest z gruntu niewłaściwe.

W programie pojawiają się takie grzechy jak: pycha, zazdrość, lenistwo, gniew. Które z nich są bardziej niszczące?

- Nie ma mniej lub bardziej niszczących grzechów. Każdy z nich wyrządza wiele zła, może prowadzić do zabójstwa, tragicznej śmierci. Wiadomo to od prawieków, ale niestety nie jesteśmy w stanie uczyć się na błędach naszych przodków, a często te niszczące namiętności biorą górę nad dobrem i rozsądkiem.

Czy można zatem powiedzieć, że choć cywilizacyjnie jesteśmy zdecydowanie dalej od naszych przodków, to w sferze grzechu niewiele się zmieniło?

- Nie wiadomo, czy powodują to impulsy wewnętrzne, czy środowisko, na które jesteśmy mało odporni. Nie jestem psychologiem, więc nie ryzykowałbym odpowiedzi na to pytanie. Śmierć jest wpisana w nasze życie, ale niewątpliwie nie jest łatwo się z nią pogodzić, kiedy przychodzi w sposób gwałtowny i niespodziewany. Szczególnie jeśli dotyczy to ludzi młodych, którzy giną z rąk szaleńców. Takie sytuacje wywołują w ludziach wstrząs i niezgodę.

Jak pan sądzi, czego widzowie nauczą się dzięki "Genezie grzechu"?

- Myślę, że nabiorą większej świadomości. Wiedza i świadomość pozwalają nam kontrolować sytuację. Chciałbym podkreślić, że ten program nie jest wymysłem scenarzystów od thrillerów, to się zdarzyło naprawdę.

Rozmawiała Ola Siudowska.

Tele Tydzień
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy