Reklama

Zróbmy to jeszcze raz

"Angele i Tony" ("Angele et Tony"), reż. Alix Delaporte, Francja 2010, dystrybutor Vivarto, premiera kinowa 17 czerwca 2011 roku.

Debiut fabularny Alix Delaporte jest reklamowany jako jedna z tych historii miłosnych, których wszyscy pragniemy, ale jaka zawsze przydarza się innym. Nie wiem, czy chciałabym ją przeżyć, utknąć między potrzebą czułości a ciągłym poczuciem poniżenia. Nie wiem, czy chciałabym nie móc nawiązać kontaktu z własnym synem i budować dla niego dom od nowa, oswajać z obcą przestrzenią siebie i jego. Opierać cały swój świat na mężczyźnie, który jest wycofany i zamknięty w sobie. Takie historie dużo lepiej się ogląda niż przeżywa samemu, tego zaprzeczyć nie sposób.

Reklama

W rybackiej wiosce w Normandii ciągle wieje wiatr. Chłodna, odmalowana zimnymi barwami przestrzeń jest interesującym kontrapunktem dla namiętnej historii miłosnej, której spodziewamy się zakosztować. Przyglądając się kobiecie i mężczyźnie, czujemy się więc nieswojo. Zapewne trochę jak Angele (Clotilde Hesme), która dotyka zimnych, śliskich ryb na targu i nie potrafi znaleźć dla nich właściwego imienia.

Relację między nią a Tonym (Grégory Gadebois) - rybakiem mieszkającym z matką w niewielkim, portowym domu - też trudno nazwać. Kobieta trafia do domu mężczyzny, bo nie ma gdzie iść. Nieopodal mieszka z dziadkami jej syn, ale ona nie ma odwagi, aby zbliżyć się do chłopca. Właśnie wyszła z więzienia, odsiedziała wyrok za spowodowanie wypadku, w którym zginął ojciec dziecka. Wszystko, co robi teraz jest naznaczone niepewnością. Kobieta wciąż próbuje udowodnić sobie, że jeszcze nie nadszedł właściwy czas. Zdaje się, że robi to w życiu kolejny raz.

Alix Delaporte tworzy zawiłą metaforę, by opowiedzieć historię powtórnych narodzin. W pierwszej sekwencji filmu Angela zgadza się na transakcję wymienną - pośpieszny stosunek seksualny za zabawkę urodzinową dla małego Johana (Antoine Couleau). Był seks, są narodziny, trzeba przygotować dom na przyjście dziecka. Na scenę wkracza więc Tony - odpowiedzialny, spokojny mężczyzna, zarabiający na siebie i (przyszłą) rodzinę. Bieg wydarzeń zdaje się być naturalny, każdy etap wybrzmiewa do końca. Sposób, w jaki debiutująca reżyserka układa puzzle nadaje jednak historii kobiety i mężczyzny inny wymiar. Alix Delaporte nie portretuje młodych ludzi po raz pierwszy niezdarnie zmagających się z życiem. Przygląda się raczej tym, którzy wiele mają już za sobą i w obawie przed kolejną porażką w delikatny, powolny sposób zbliżają się do siebie. Robią to z niezwykłą precyzją, ale ich ciała drżą tak, jak nasze dłonie w chwilach, gdy staramy się zlepić w całość rozbitą filiżankę. Pęknięcia nie znikną, ale jeśli klej będzie wystarczająco mocny, a kawałki pieczołowicie dopasowane - uda się napić z niej herbaty jeszcze raz.

Pozorny kontrast, jaki rysuje się początkowo między piękną, subtelną Clotilde Hesme a nieco gburowatym, mrukliwym i mało seksownym Grégorym Gadebois ewoluuje w stronę niecodziennego porozumienia. Między odgrywanymi przez aktorów postaciami rodzi się uczucie, któremu wierzymy bez większych zastrzeżeń. Pojawia się naturalność i prostota, rodzi się spokój, bo "kiedy się czasem uda kobiecie po przejściach i mężczyźnie z przeszłością, kąt wynajmują gdzieś u ludzi i łapią, łapią trochę szczęścia. A ona już ma, już ma taką pewność, o którą wszystkim wam chodzi. Zasypia bez żadnych proszków, wino w lodówce się chłodzi".

6/10

Ciekawi Cię, co jeszcze w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama