Bohaterką pełnometrażowego debiutu reżyserskiego Julii Kowalski, Francuzki polskiego pochodzenia, jest wchodząca w dorosłość dziewczyna. Ukazany z kobiecej perspektywy okres dorastania to jedyny wątek, który w tym filmie przekonuje.
Zawodzi zwłaszcza spojrzenie na relacje Francuzi-imigranci, którą Kowalski z racji pochodzenia powinna znać dobrze. Kiedy kamera towarzyszy bohaterce, kilkunastoletniej Rose, w liceum - oglądamy szkołę w niczym nieprzypominającą tę z "Klasy" Laurenta Canteta. Wszyscy są tu biali, jakbyśmy byli w elitarnej jednostce edukacyjnej. Ale jeśli tak, to co robią w niej córka Polaka i nieopływający w luksusy chłopak samotnie wychowywany przez matkę?
Niestety, nielogiczności jest więcej. Pojawiają się za każdym razem, kiedy reżyserka traci z oczu główną bohaterkę. Tak jakby tylko ją wyposażyła w biografię i cechy charakteru, a reszta postaci miała służyć jedynie temu, by wejść z nią w interakcję, w jakiś sposób wzbogacić jej opis. Przynosi to filmowi szkodę. O pozostałych bohaterach dowiadujemy się niewiele. Ich motywacje są niewiarygodne, co odrealnia jeszcze bardziej i tak szytą grubymi nićmi historię.
Szkoda tym bardziej, że Kowalski udało się zebrać zdolną obsadę. Cóż z tego, skoro rola Andrzeja Chyry ogranicza się do rozbijania młotem ścian (aktor gra robotnika) i wygłoszenia kilku ckliwych kwestii, z których nie dowiadujemy się, dlaczego kiedyś porzucił syna i dopiero po piętnastu latach postanowił go odnaleźć. Niewykorzystany jest także Andrzej Steranko, który ma tu do wygrania dwie emocje - zagubienie w relacji z nastoletnią córką i uniesienie, kiedy dowiaduje się, że ta robi z niego za plecami tyrana.
Lepiej radzą sobie młodzi, zwłaszcza Liv Henneguier jako Rose zakochana w Romanie, w którego wcielił się obdarzony zawadiacką urodą i świetnie w filmie ubrany Yoann Zimmer. Gra, jaka się między nimi toczy, wykracza ponad sztampę. Ich postaciom jako jedynym Kowalski poświęciła więcej miejsca, troszcząc się o to, by opisywał je detal. Z filmu pamięta się Romana, który nagle zaczyna robić pompki na murze czy zawstydzony chowa okulary do wnętrza kurtki, kiedy na czytaniu w nich przyłapuje go na przystanku Rose.
Gdyby reżyserka poszła tą drogą, mogłaby powstać przenikliwa i skromna "coming of age story". Niestety, jej film to fabularna klęska urodzaju. Wątki mnożą się jak grzyby po deszczu, ale żaden z nich nie wybrzmiewa z odpowiednią siłą rażenia. Nic dziwnego, że od śledzenia ich atrakcyjniejsze jest skupienie się na zdjęciach i muzyce, które mają w sobie to, czego zabrakło filmowi: moc oddziaływania, wdzięk, charakter i magnetyzm.
5/10
"Znam kogoś, kto cię szuka", reż. Julia Kowalski, Polska, Francja 2015, dystrybutor: Alter Ego Pictures, premiera kinowa: 27 listopada 2015