"Złota Rękawiczka": Demitologizacja [recenzja]

Kadr z filmu "Złota rękawiczka" /materiały prasowe

Jeszcze nie ostygła taśma z historią Teda Bundy'ego "Podły, okrutny, zły", jeszcze nie zapomnieliśmy tytułowego Jacka z filmu Larsa von Triera. Dopiero co oglądaliśmy "Erę Wodnika" o grupie Mansona, a na ekrany polskich kin trafił obraz Quentina Tarantino "Pewnego razu... w Hollywood", który również porusza ten wątek. Wkrótce zobaczymy też kolejny sezon serialu "Mindhunter".

Seryjni mordercy, których złote czasy przypadały na lata 70. XX wieku, zdążyli już wzbudzić naszą sympatię i fascynację, już zrozumieliśmy ich motywy, jesteśmy nawet skłonni poklepać ich po ramieniu i umówić się na piwo. I wtedy pojawia się on - Fatih Akin z filmem "Złota Rękawiczka", opartą na faktach opowieścią o seryjnym mordercy z Hamburga. Przy Fritzu Honce Hannibal Lecter jest wyrafinowanym dżentelmenem, a Ted Bundy błyskotliwym młodzieńcem. W końcu ktoś zniszczył romantyczny mit. Tylko dlaczego w taki sposób?

"Złota Rękawiczka", speluna w najgorszej dzielnicy Hamburga, przyciąga społeczny margines: prostytutki i żebraków, pijanych marynarzy, emerytowanych żołnierzy SS, więźniów obozów koncentracyjnych, upośledzonych fizycznie i intelektualnie, alkoholików oraz wszystkich tych, którzy nie mogą odnaleźć swojego miejsca w kształtującym się kapitalizmie. Rozbite szkło, rozlana wódka, popiół i przaśna niemiecka muzyka wydobywająca się z szafy grającej sprawiają, że od teraz tak będziemy sobie wyobrażać piekło. A właściwie dopiero jego pierwszy krąg, bo może być znacznie gorzej.

Reklama

Wystarczy poznać Fritza Honkę, który jest tu stałym bywalcem. Przychodzi, by przy wódce podzielić się życiowymi mądrościami i przaśnie pożartować. Siedzi tu również po to, by znaleźć towarzystwo na noc. Schemat wygląda za każdym razem podobnie: stawia wódkę lub kupuje coś do jedzenia, zaprasza do swojego obskurnego mieszkania na poddaszu ze ścianami wyklejonymi wizerunkami "gołych bab" i półkami zastawionymi kolekcją lalek. Następnie brutalnie gwałci ofiarę. Jakiekolwiek próby oporu lub, co gorsza, wyśmiania seksualnej indolencji Honki, kończą się najgorszym. Morderca nie trudzi się szczególnie z ukryciem ciał - owinięte folią członki trzyma w schowku za ścianą. Tę coraz intensywniej śmierdzącą tajemnicę maskuje choinkami zapachowymi marki Wunderbaum.

Na czas odcinania poszczególnych części ciała Fatih łaskawie odwraca oko kamery, a sprawny montaż tłumaczy nam, że jedna z ofiar Honki właśnie straciła język, przenosząc akcję piętro niżej, do kuchni greckich sąsiadów, którzy akurat gotują gulasz z baranich ozorów. Co z tego, jeśli i tak musimy być świadkami brutalnej przemocy wobec kobiet, gwałtów drewnianą łyżką, niemieckim wurstem i wszystkim, co tam jeszcze Honce wpadnie w ręce.

Kiedy już mamy cichą nadzieję, że gatunek filmu zamieni się w eksploatacyjny rape and revenge i nowa ofiara zdoła pomścić swoją krzywdę, reżyser serwuje kolejną porcję krwi i krojonego mięsa. A do tego wszystkiego w tle przygrywa niemiecka melodia. Można oszaleć.

"Złota Rękawiczka" stanowi komentarz dotyczący klasowości społeczeństwa: świata ekonomicznych dysproporcji, wpędzającej w alkoholizm biedy, traumy wojennej, samotności. Świat bogatych i świat wyrzutków to dwie równoległe rzeczywistości, które nigdy się nie zejdą, chociaż dzieją się tuż obok siebie. Istnieją czynniki decydujące o kształcie życia, na które nie mamy żadnego wpływu.

Chyba jednak wolę, kiedy Fatih Akin obrazuje te problemy, sięgając po przykłady z własnego, turecko-niemieckiego podwórka. Podczas seansu na festiwalu Nowe Horyzonty ludzie zaczęli wychodzić z kina już po pierwszych scenach, a ja żałowałam, że nie mogę pójść z nimi. Film dla tych, którzy kinematografią lubią się katować.

4/10

"Złota Rękawiczka" (The Golden Glove/Der goldene Handschuh), reż. Fatih Akin, Francja, Niemcy 2019.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama