Złap mnie, jeśli potrafisz
"Niepowstrzymany", reż. Tony Scott, USA 2010, dystrybucja: Imperial - Cinepix, premiera kinowa: 12 listopada 2010
Motyw pociągu w kinie jest prawie tak stary jak... samo kino. Począwszy od pierwszych jednominutówek braci Lumiere pociągi stanowiły miejsca akcji w przeróżnych gatunkach, od filmów drogi poprzez melodramaty, westerny, kryminały, thrillery, aż po najkrwawszą odmianę horroru.
Tony Scott, który szczególnie upodobał sobie rozliczne środki lokomocji (samoloty w ''Top Gun'', motorówki w ''Ostatnim skaucie'', łodzie podwodne w ''Karmazynowym przypływie'', czy tytułowe ''Metro strachu'', by wymienić tylko kilka) w ''Niepowstrzymanym'' w przewrotny sposób postanowił wykorzystać ten istotny dla kina obiekt. Rozpędzone, kilkusettonowe żelastwo nie jest tutaj jedynie miejscem akcji, a samodzielnym bohaterem - zastępuje obowiązkowego w tego typu filmach bad guya.
Oparta na faktach fabuła opowiada historię fatalnej pomyłki - poprzez nieuwagę dwójki kolejarzy wyładowany łatwopalnym materiałem skład wyrusza ze stacji bez jakiejkolwiek załogi. Po kilku nieudanych próbach ujarzmienia bestii o wielu wagonach, wysiłek ten podejmuje para odważnych pracowników kolei - starszy, doświadczony ponad 20-letnim stażem pracy motorniczy, Frank Barnes (Denzel Washington) i żółtodziób - świeżo upieczony po kursach kierownik pociągu, Will Colson (Chris Pine). Dla Willa jest to pierwszy dzień w nowej pracy, dla Franka - jeden z ostatnich (czeka go przedwczesna emerytura). Pędząc lokomotywą na wstecznym za zbiegiem będą próbowali go zatrzymać nim ten, na pełnych obrotach, wtoczy się do kilkusettysięcznego miasta, gdzie ewentualne wykolejenie pojazdu mogłoby nieść ze sobą ogromne straty w ludziach.
Oś akcji do pewnego stopnia przypomina ''Speed'' Jana de Bonta. Tyle, że czynnikiem zagrożenia nie jest tutaj żaden psychopata, ani nawet motywowany pobudkami ekonomicznymi lub ideologicznymi terrorysta. Zagrożenie stanowi sam przedmiot. Co prawda - stworzony ludzką ręką, ale, wymknąwszy się spod kontroli stwórcy, potrafiący działać samoistnie, niczym perpetuum mobile.
Ten szczegół sprawia, że ''Nieustraszonemu'' bliżej do filmów katastroficznych niż klasycznych thrillerów, do których przyzwyczaił nas Tony Scott. Eksplozywny towar, którym wyładowane są wagony, zastępuje więc rozmyślnie podstawiony ładunek wybuchowy, a ''przypadkowo znajdujący się na miejscu'' gliniarze zostali wymienieni na dwójkę prostych robotników. To odświeżenie konwencji było jednak korzystnym posunięciem. W szczególności dobrze odnajduje się w swojej roli Washington, który zamiast gnata tym razem dzierży w dłoniach dźwignię hamulcową.
Aktor zbliża się już do sześćdziesiątki, co nie przeszkodziło mu wykonać przed kamerą kilku efektownych kaskaderskich sztuczek. Niemniej jeszcze lepiej wypada portretując spokojniejsze oblicze Franka - mimo przeciwności losu (śmierć żony, utrata pracy) ze sporym dystansem i spokojem odnoszącego się do otaczającego go świata. Partnerujący mu Pine spisuje się rzetelnie, jednak aktor ma świadomość, że jest tylko rodzajem - by sięgnąć po porównanie muzyczne - supportu dla właściwej gwiazdy filmu, którą jest oczywiście Washington.
Mimo wielu elementów, które pozwalają odczytywać ''Niepowstrzymanego'' w kategoriach filmu katastroficznego, obraz ten jest przede wszystkim kinem akcji. Niezwykle sprawnym, popisowym, z akcją gnającą do przodu niczym tytułowy zespół trakcyjny. Z dynamicznym montażem, efektownie przecinającym właściwy tok zdarzeń migawkami z telewizyjnych newsów. Dzięki temu film ogląda się jak relację na żywo z miejsca dramatu, a niezwykle zręczne rzemiosło młodszego brata Ridleya - mimo oczywistości rozwiązań fabularnych - powoduje, że napięcie nie ustaje właściwie do samego końca.
Niestety, razem z wszystkimi dobrodziejstwami kina akcji w najlepszym tego słowa znaczeniu, ''Niepowstrzymany'' powiela też wszystkie gatunkowe klisze i schematy. Zatem zły i nieodpowiedzialny jest właściciel spółki kolejowej, który decyduje się poświęcić życie pracownika, by ocalić warty grube miliony towar, wątki rodzinne dwójki bohaterów są równie głębokie jak kałuża po mżawce, a każda sekwencja akcji rozwiązywana jest metodą ''ocalenia w ostatniej chwili''.
Nie przeszkadza to jednak w żaden sposób czerpać z seansu prawdziwej przyjemności. Mimo wyraźnych sympatii po stronie robotników (a tym samym - jednoznacznie negatywnego obrazu ich pracodawców) Scott nie udaje, że jest Loachem przebranym w kostium sensacji. Jego film to potężna dawka adrenaliny, ale w bezpiecznym wydaniu - przeżywając go, jesteśmy jednocześnie przekonani, że wszystko odbędzie się po myśli bohaterów. Owa umiejętność rzemieślnicza, prawie tak stara jak i samo kino, jest esencjonalna dla filmów gatunkowych. Nie wszystkim twórcom udaje się ta sztuka. Scott opanował ją do perfekcji.
7,5/10