Zaskakująco żenująca komedia. Takiej porażki od dawna nie widziałam
Film "Tak jakby w ciąży" zadebiutował 5 lutego na platformie Netflix, a po seansie zadaję sobie tylko jedno pytanie. Po co? Jest tyle wspaniałych opcji, by opowiedzieć o kobietach szukających wsparcia i czułości, a twórcy wybrali coś, co nie jest ani komedią, ani dramatem.
Wyszukując informacje o najnowszej komedii z Amy Schumer, spotkałam się tylko z lakonicznymi opisami dystrybutora. Mogłam to potraktować jako ostrzeżenie, ale stwierdziłam, że skoro rodacy oglądają "na potęgę" to również muszę sprawdzić, o co chodzi.
"Zazdrosna o ciążę przyjaciółki Lainy udaje, że też spodziewa się dziecka... i przypadkowo spotyka mężczyznę ze swoich marzeń" - czytamy w oficjalnym opisie. No cóż, mogło być zabawnie, a wyszło średnio.
Z dziwnych i niejasnych powodów twórcy filmu chcą nam wmówić, że produkcja, która mamy na ekranie jest komedią. A do tego romantyczną. Naprawdę trudno jest dopatrzeć się w tym wszystkim poczucia humoru, o romansie nie wspominając. Główna bohaterka liczy na oświadczyny i gdy partner Dave (Damon Wayans Jr.) zaprasza ją do restauracji na wystawną kolację, jest przekonana, że otrzyma pierścionek. Tak się jednak nie dzieje, a chłopak przedstawia jej dziewczynę chętną do relacji poliamorycznej. Jak można się domyślić, Lainy jest zrozpaczona.
Lainy (Amy Schmuer) pracuje jako nauczycielka i kolejnego dnia w szkole pokazuje się w piżamie i przechodzi załamanie nerwowe podczas omawiania klasyki dramatu i romansu, jaką jest "Romeo i Julia". Czy jest to zabawne? W żadnym stopniu. Czy chcemy wyłączyć film i obejrzeć cokolwiek innego? Jak najbardziej.
Głowna bohaterka dowiaduje się, że jej przyjaciółka (Jillian Bell) jest w ciąży i to przelewa czarę goryczy. Zaczyna więc udawać, że także jest w ciąży i zakłada sztuczny brzuch. Kobieta raczej nie ma szczęścia do mężczyzn, a gdy potencjalny kandydat się pojawia to wpada w sieć kłamstw stworzoną przez Lainy.
Prawdę mówiąc niewiele. Bohaterka od pierwszej minuty filmu jest wręcz obsesyjnie zafiksowana na punkcie ciąży i twierdzi, że "macierzyństwo to najlepsze co nas [kobiety - przyp. red.] spotyka". Bohaterka filmu wpada w spiralę kłamstw i bardzo jej pochlebiają komplementy i zachwyty od obcych osób. Jednocześnie zacieśnia się też sieć kłamstw, które są tak niedorzeczne, że wystarczyłaby jedna nieco inteligentniejsza postać i szybko wszystko wyszłoby na jaw.
Niektóre momenty są nie tylko żenujące, ale szokujące i mają bardzo nieprzyjemny wpływ na widza. Mówimy tu o sytuacjach, gdy jej sztuczny brzuch zostaje podpalony, a nawet... dźgnięty przez kilkulatka nożem. Mało? To może bardziej szokującym pomysłem będzie pokazanie intymnej sceny między Lainą a jej wybrankiem w garażu, gdy ciągle musi udawać ciążę, a wszystko oglądają sąsiedzi? Nie będę się zagłębiać w szczegóły, bo nawet czytanie tego wydaje się szkodliwe.
Twórcy tego filmu nie wiedzą, czy chcą śmiać się z kobiet w ciąży, chęci bycia w ciąży, czy nauczycielek przechodzących załamanie i przeklinających w obecności uczniów. Lainy trudno polubić, bo non stop stara się być w centrum życia innych nawet jeśli nie ma ku temu żadnych powodów. A przy okazji liczy, że każdy wybaczy jej wpadki ot tak, po prostu.
"Tak jakby w ciąży" chce być komedią, ale pokazuje nam naprawdę banalne żarty, które widzieliśmy w kreskówkach 20 lat temu, motywacje bohaterki są absurdalne, a całość, zamiast zostawić nas z przyjemnym uczuciem, raczej daje ciarki żenady i z radością wyłączamy telewizor.
Produkcja z determinacją dementuje fakt, że kobieta może źle czuć się w ciąży, a wszelkie głębsze uczucia bagatelizuje głupawymi gagami.
Serio, idźcie na spacer, poczytajcie książkę, zagrajcie w coś fajnego. Odpuście sobie seans "Tak jakby w ciąży".
Ocena 1/10
"Tak jakby w ciąży": reżyser Tyler Spindel, dystrybucja: Netflix, 2025.