Reklama

Zabójcze kociaki z obrzynami

"Aurora i Archanioł", reż. Augustin Diaz Yanes, Hiszpania, Meksyk 2008, dystrybutor: Vivarto, premiera kinowa: 14 stycznia 2011

Wyreżyserowany przez Agustína Díaza Yanesa film "Aurora i Archanioł" obejrzałem w kinie studyjnym, ale przez cały seans zastanawiałem się, jakby to wyglądało, gdyby wyświetlali go w którymś z amerykańskich grindhouse'ów. Najprawdopodobniej estetyczny, utrzymany w jasnej tonacji plakat zastąpiłby gryzący w oczy burdelowymi kolorami bohomaz z takimi oto hasłami: "Zabójcze kociaki z obrzynami! Spróbuj je pogłaskać, a odstrzelą ci jaja!"

Chociaż powolny rytm i wysmakowane zdjęcia "Aurory i Archanioła" raczej nie spotkałyby się z aprobatą fanów kina eksploatacji, to nie zmienia to faktu, że ten film ma w swojej puli genetycznej produkcje pokroju "Faster, Pussycat! Kill! Kill!" czy "Thriller: A Cruel Picture", w których piękna płeć postanawiała zakasać rękawy i wbić tej brzydszej zęby do gardła. Silne kobiety stają w obrazie Yanesa naprzeciwko bandy gangsterów; znosząc kolejne upokorzenia i zaciskając zęby, przygotowują swój wielki plan, mający sprawić, że twardzi faceci zapłaczą jak baby.

Reklama

Jest w "Psach 2" scena, w której Linda i Pazura postanawiają sobie poważnie porozmawiać przy wódce. Ten pierwszy mówi: "Wiesz, jak trudno myśleć, że kobieta to też zwierzę?... Takie samo jak, córka psa... ". "Suka?" - podpowiada ten drugi. "Suka" - potwierdza Linda w pijackiej zadumie. Chociaż "Aurora i Archanioł" krytykuje taki wizerunek męskości, to go podtrzymuje. Gangsterzy noszą tutaj przylizane brylantyną włosy, ubierają drogie garnitury i traktują pistolety jako przedłużenie swoich penisów. Nie ma u ich boku miejsca dla kobiet, co najwyżej z przodu - w pozycji klęczącej i z szeroko otwartymi ustami.

Nie widzę nic złego w rzeczonej stereotypizacji - uprawomocnia ją tradycja kina gangsterskiego. Aby jednak filmowy spektakl łapał za serce, z niechęcią do antagonistów musi iść w parze sympatia do protagonistów. Z tą jest tutaj gorzej, bo stawiające czoła zionącej testosteronem masie bohaterki wydają się być powycinane z papieru. Zahukane, zgarbione dziewczynki pozwalają się polewać męskim moczem, aby potem zmiażdżyć któremuś z prześladowców głowę żelazkiem i odejść rozkołysanym krokiem. Pewnie miało to pokazać, jak damska delikatność potrafi ustąpić miejsca sile; wyszła niestety sprzeczność. Te mścicielki nie wydają się przebiegłe tylko dwulicowe.

Kiedy w finale "Death Proof" Quentina Tarantino grupa wściekłych miłośniczek motoryzacji wygrywała pięściami staccato na twarzy Kaskadera Mike'a, czułem euforię. Happy end w "Aurorze i Archaniele" nie przyniósł natomiast żadnego katharsis, bo już od połowy filmu przestałem kibicować tym surogatom prawdziwych heroin.

Brak umiejętności stworzenia emocjonalnej więzi między widzem a ekranem Yanes próbuje retuszować artystowskimi ambicjami, które ograniczają się w tym wypadku do spowalniania narracji bez powodu - najpierw myśli się, że reżyser kreśli jakieś wielkie płótno, ale potem wychodzi na jaw, że tylko dławi się własną flegmą. Siłą tego filmu są energiczny montaż, żywiołowa muzyka i przebłyski wizualnego kiczu, vide bohaterka noszącą na plecach obcęgi niczym miecz. Wszystko to ginie jednak w czymś, co przy dużej mierze egzaltacji nazwałbym poetycką atmosferą, a przy odrobinie zdrowego rozsądku - nudą.

W gruncie rzeczy żałuję nieco, że nie obejrzałem "Aurory i Archanioła" w kinie typu grindhouse, na potrzeby którego jakiś zmyślny producent pokroju Rogera Cormana powycinałby z filmu około czterdziestu minut i powklejał na ich miejsce więcej scen seksu i przemocy. Może wtedy te zabójcze kociaki faktycznie odstrzeliłyby mi jaja.

6/10

Nie wiesz, w którym kinie możesz obejrzeć film "Aurora i Archanioł"? Sprawdź repertuar kin w swoim mieście!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy