"Tysiące twarzy, setki miraży / To człowiek tworzy metamorfozy... Życie bogate, pełne sekretów / W szarym człowieku, w szarym człowieku" śpiewa Kora w ulubionej piosence Janeczki - Niny. Kim Janeczka - Nina była naprawdę, mąż dowiaduje się dopiero po jej śmierci. Ekranizacja powieści Wojciecha Chmielarza zapowiadała się na świetne kino rozrywkowe z nutą może nie głębokiej, ale życiowej refleksji. Coś po drodze poszło jednak nie tak.
Kino nie musi być odkrywcze, żeby wciągało i bawiło, ba! - najbardziej lubimy przecież te historie, które już znamy. Warto jednak, aby w swoim miniświecie było wiarygodne i wciągało - nawet najprostszą opowieścią. Szczerze, ta w "Wyrwie" do najbardziej skomplikowanych nie należy, choć przedstawiona jest w kilku twistach, pozwalających rozwinąć się jej w różnych, całkiem intrygujących kierunkach. Głównym kołem zamachowym jest stara jak świat prawda, że często nie znamy najbliższych sobie ludzi: mąż żony, żona męża, rodzice dziecka itd...
Maciej (Tomasz Kot), zapracowany bankowiec, dopiero po tragicznej śmierci żony Janeczki (Karolina Gruszka) dowiaduje się, że wiodła ona życie, o którym nie miał najbledszego pojęcia. Nic nawet nie przeczuwał, chociaż para ewidentnie się od siebie oddaliła, a ostatnie wspólne chwile upłynęły małżonkom pod znakiem sprzeczki i stwierdzenia, że powinni częściej ze sobą rozmawiać. Czerwone lampki eksplodują w głowie Macieja jedna po drugiej dopiero wtedy, gdy dowiaduje się, że kobieta zginęła w wypadku pod Mrągowem. Był przekonany, że pojechała na spotkanie - rozmowę w sprawie swojej nowej książki - do Krakowa. Gdzie jeziora, gdzie smok wawelski? Coś tu nie gra. A to dopiero pierwsza tajemnica, którą spróbuje rozwikłać.
Wkrótce w sukurs - choć bardzo niechętnie i przy pomocy kominkowego pogrzebacza - przyjdzie mu upadły, aż nazbyt często na rauszu, "pan celebryta" / "aktor teatralny" Kamil Wojnar (Grzegorz Damięcki), właściciel domu ze strzelbą na ścianie (wystrzeli czy nie?) oraz bajecznym widokiem na mazurski krajobraz. Bardzo mroczny, jak się szybko okaże, pełen typów spod ciemnej gwiazdy, z mocnymi plecami u lokalnej śmietanki władczej. Niby Chmielarz, a jednak jak ze świata Jakuba Żulczyka i jakowegoś "Wzgórza psów". I Kamil o Janeczce mówi "Nina". Dwóch mężczyzn, jedna kobieta o dwóch imionach...
Brzmi świetnie? Nawet świetnie wygląda - w obiektywie Piotra Niemyjskiego, który wybiera dla "Wyrwy" zimną, niebiesko-stalową tonację jako dominującą. Chłodna jest apartamentowo-bankowa Warszawa - bo tu przecież życie Maćka i Janeczki zaczęło się psuć. Chłodna bo... on zestresowany nudną i trudną pracą, w której życzliwy kolega próbuje mu podkraść ważnego klienta. Chłodna... bo pozostawiona żałobie po nagłej stracie. Chłodna... bo tu umierają namiętności.
Zimne są też Mazury, gdzie wszystko ma swój początek i koniec. Bo tu tajemnica jest najciemniejsza i najbardziej dojmująca. Choć tu kiedyś uczucia były. Gorące.
Ujęcia wypadku zrealizowane są może trochę efekciarsko, ale bardzo sprawnie - z pomysłowym montażowym przenikaniem się wirujących światów: samochodu, który kilkukrotnie dachuje oraz Macieja, który wpada w jakąś otchłań niewiadomych pytań, których miał nigdy nie zadawać.
Pierwszy akt "Wyrwy" intryguje siłą dramatu psychologicznego, prezentowanego z wigorem kina sensacyjnego. Potem... potem niestety scenariusz, kolejne sceny i dialogi, szyte są coraz grubszymi, coraz bardziej umownymi nićmi. Psychologia ustępuje miejsca thrillerowi, ten jednak niezamierzenie zaczyna popadać w swoją autoparodię, której nie mogą uratować nawet Tomasz Kot i Grzegorz Damięcki.
Dialog zaczyna brzmieć sztucznie. Jest wypowiadany bardziej niż grany, jakby sami aktorzy czuli się w nim niezręcznie, ale musieli go wygłosić. Napięcie pojawia się i znika. Maciej ni stąd ni zowąd przypomina sobie, że w Warszawie ma dzieci. I teściów (Roman Gancarczyk i Maria Pakulnis). Kursuje tam i z powrotem między Warszawą i Mazurami. Miota się między miejscami i godzinami. Zresztą logice czasowej nie należy się w "Wyrwie" zbyt dokładnie przyglądać - niech będzie, że to taka sztuczka montażowo-gatunkowa, aby achronologiczne odkrywać kolejne karty.
Właśnie - gatunkowa... Z tym gatunkiem w "Wyrwie" dzieją się rzeczy przedziwne. Kiedy film porzuca całkiem konwencję dramatyczną i wchodzi na terytorium sensacji - trudno powiedzieć czy jest ona mroczna, czy niezamierzenie autoparodystyczna. Nie zdradzając szczegółów, sceny rodem z "Długu" zamiast grozy, proponują humor Kevina Smitha z "Clerksów", jakieś przebieranki z czapkami i brodami i heheszki z oddawaniem moczu na maskę samochodu włącznie. Nie, nie da się tego wytłumaczyć tym, że pijacy sikają gdzie popadnie, a normalni faceci w ekstremalnej sytuacji mogą się głupio zachowywać, bo tak rozładowują stres.
To nie działa. Sprawdza się natomiast Karolina Gruszka. Może dlatego, że w "Wyrwie" jej postać pojawia się przede wszystkim jako wspomnienie i fantazja, a jeżeli jest w naszym kinie aktorka, która potrafi oddać pewną ulotność przez swoją ekranową obecność i cielesność, to właśnie Karolina Gruszka.
Sprawdzają się "Szare miraże" w wykonaniu Kory - jako rama dla całego filmu. W oczywisty sposób dopowiadają treść, a jednocześnie wstrzykują spory ładunek energii. Sprawdzają się mazurskie krajobrazy. Sprawdza się wspomniane już przesłanie o wzajemnej nieznajomości najbliższych i fakt, że rutyna i gonitwa za pracą potrafią zabić najpiękniejsze uczucia.
Droga do tych wniosków jest jednak bardzo wyboista, nierówna, dziurawa, co rozczarowuje tym bardziej, że prowadzą nią widzów tak utalentowani twórcy, którzy tyle razy dobitnie dowiedli swojego talentu i pomysłowości. Ich zaangażowanie automatycznie zawiesza poprzeczkę oczekiwań bardzo wysoko. Nie tylko przecież aktorzy.
Reżyserią zajął się Bartosz Konopka - znakomity dokumentalista i reżyser fabuł - w tym wybitnego "Lęku wysokości", przed laty nominowany do Oscara za "Królika po berlińsku". Przekładu tekstu literackiego na język kina podjął się Marcin Ciastoń, który niedawno zachwycił widzów bardzo różnymi gatunkowo i treściowo filmami "Detektyw Bruno" i "Hiacynt", a spod jego pióra wyszły też "Wojenne dziewczyny". Obowiązki producenckie wzięli na siebie Beata Ryczkowska ("Krew z krwi", "Lęk wysokości", "Mój Nikifor") oraz Filip Bałdyga ("The Office PL"). Gdyby więc zapytać o receptę na murowany sukces, wydawałoby się, że wystarczy wymienić właśnie te nazwiska. I nie może się nie udać. A jednak i najlepsi czasem błądzą.
5,5/10
"Wyrwa", reż. Bartosz Konopka, Polska 2023, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa: 17 marca 2023 roku.