"Wyfrunięci": Kaczki dziwaczki, czyli dlaczego nie należy słuchać Kaczora

/UIP /materiały prasowe

Są tu kaczki, jest też gaśnica przeciwpożarowa użyta niezgodnie z pierwotnym przeznaczeniem. To jednak nie arena sejmowych zmagań, tak chętnie śledzona w ostatnim czasie przez tysiące Polaków, a rzeczywistość nowej animacji odpowiedzialnego wcześniej za sukces "Minionków" amerykańskiego studia Illumination. I choć "Wyfrunięci" nie mają szans, by wytrzymać porównanie z naszymi parlamentarzystami, jest to niezła, a przy tym niegłupia propozycja na początek nowego roku.

  • "Wyfrunięci" to nowa animacja studia Illumination, odpowiedzialnego za sukces "Minionków"
  •  Film opowiada historię rodziny kaczek, które wyruszają we wspaniałą podróż z Nowej Anglii na Jamajkę, która zapowiada się na najlepsze wakacje.
  •  Reżyserem filmu jest nominowany do Oscara Benjamin Renner ("Ernest i Celestyna")
  • "Wyfrunięci" trafią na ekrany kin 5 stycznia 2024

Tyle że skierowana raczej do młodszych widzów, a nie jak to bywa często w przypadku animacji, mająca drugie dno, zarezerwowane dla publiki nieco starszej. To nie ocena, a raczej obserwacja, bo mimo że sam momentami spoglądałem na zegarek, obecne na sali dzieci oglądały z wypiekami na twarzy film Benjamina Rennera, który, co ciekawe, w poprzednich latach zaangażowany był w nieco bardziej autorskie projekty, jak chociażby znakomita, nominowana zresztą do Oscara animacja "Ernest i Celestyna" (2012).  

Reklama

Fabuła "Wyfruniętych", skupiona wokół dzikiej kaczej rodziny, koncentruje się na charakterystycznej dla tego gatunku ptaków cesze, jaką jest migracja, czyli wędrówka i zmiana miejsca pobytu w zależności od pory roku. Tyle, że zwierzęcy bohaterowie animacji Rennera, a przede wszystkim głowa ptasiej rodziny - Kaczor, chcą zadziałać przeciwko naturze i spędzić całe życie w jednym, bezpiecznym, dobrze znanym miejscu. Niby nic w tym złego, ale instynkt oraz chęć przeżycia przygody podpowiada, zwłaszcza tym najmłodszym, coś zupełnie innego.

"Wyfrunięci": Kino pozytywnych wartości

Bardzo prosty i naturalny zabieg, by opowiedzieć o paru uniwersalnych sprawach. O tym, że zmiany zwykle są dobre, że należy czerpać z życia pełnymi garściami, a nade wszystko ufać swojej intuicji. I tak jak zwierzęcy bohaterowie "Wyfruniętych" obok dobrze im znanego stawu, sprawdzają się w końcu w realiach wielkomiejskiego zgiełku Nowego Jorku czy słonecznych plaż Jamajki, tak i my dużo pełniej przeżywamy każdy dzień, gdy jesteśmy otwarci na nowe doświadczenia. Bez względu na to czy są one dobre, czy złe i jak dużym ryzykiem pozostają obarczone.

Nowa animacja studia Illumination to pochwała ciekawości świata, otwartej głowy oraz... wegetarianizmu. Nie ma tu już kloacznych momentami (choć nie ukrywam, że dla mnie jednocześnie bardzo zabawnych) żartów rodem z "Minionków", a zastępuje je ciepły, stonowany, rodzinny humor. Ktoś powie, że brak temu wszystkiemu pazura, ktoś inny wzmożoną odpowiedzialność za treść uzna akurat za walor całej produkcji. I oba te głosy nie są pozbawione sensu. Wszystko pozostaje kwestią oczekiwań. W "Wyfruniętych", jako że to film - jak wspomniałem - raczej dla młodszych widzów, ekranowa rzeczywistość zbudowana jest na prostych opozycjach. Mimo że kaczki mienią się kolorami, to raczej kino czarno-białe, bez odcieni szarości. Może przez to trochę naiwne, ale z drugiej strony, czy nie tak postrzegaliśmy kiedyś rzeczywistość?

"Wyfrunięci" Benjamina Rennera tym samym to kino pozytywnych, uniwersalnych wartości. Bo już od najmłodszych lat warto nabierać przekonania, że świat stoi przed nami otworem, ale i że Kaczora nie ma co słuchać. 

7/10

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Wyfrunięci
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy