Najnowszy film Tima Hilla, zanim trafił ostatecznie na ekrany, przeszedł szereg perturbacji. Obraz ten, zrealizowany na podstawie książki autorstwa Roberta Kimmela Smitha, wydanej po raz pierwszy jeszcze w latach 80. XX wieku, gotowy był już w 2017 roku, ale zaraz po zakończeniu procesu produkcji został odłożony na półki. Wszystko za sprawą oskarżonego o molestowanie seksualne Harveya Weinsteina, którego studio było odpowiedzialne za dystrybucję. O utworze nie zapomniano, ale wybuch pandemii koronawirusa - jak zresztą w przypadku wielu innych, także dużo głośniejszych i droższych przypadków - skomplikował i tak już niejasną sytuację "Wojny z dziadkiem" (2020), którą w końcu udało się zaprezentować widowni.
Komedia, nawiązująca - przynajmniej na papierze - do najlepszych tradycji kina familijnego ubiegłego wieku, którego bohaterami były pozostawione sobie, zarazem przebiegłe i kochane urwisy, potwierdzające swoim zachowaniem, że nadrzędną wartością jest rodzina, to gatunkowy średniak, zarówno poczuciem humoru, jak i sprytem pierwszoplanowego nicponia znacznie odbiegający od choćby "Kevina samego w domu" (reż. Chris Columbus, 1990).
Dziadek Ed (Robert De Niro) ma coraz więcej problemów z funkcjonowaniem we współczesnym świecie. Czarę goryczy przelewa incydent, do którego dochodzi w supermarkecie - mężczyzna, nie potrafiąc skorzystać z kasy samoobsługowej, wychodzi ze sklepu nie zapłaciwszy za zakupy. To, co dzieje się potem, sprawia, że jego córka Sally (Uma Thurman) nalega, by ojciec wprowadził się do domu, w którym mieszka wraz z mężem i trojgiem dzieci. Ed zajmuje pokój swojego wnuka Petera (Oakes Fegley), zaś chłopiec zostaje zmuszony do przeniesienia się na pełen myszy i nietoperzy strych. Sypialnia staje się kością niezgody. Młodzieniec, nie mogąc pogodzić się z decyzją rodziców, wypowiada dziadkowi tytułową wojnę.
Hill, weteran konwencji, reżyser między innymi "Garfielda 2" (2006), "Alvina i wiewiórek" (2007) oraz kilku filmów animowanych dla najmłodszych, serwuje widowni slapstick nie najwyższych lotów. O ile pierwszy akt, ten, w którym nie dochodzi jeszcze do potyczki, jest całkiem udany, na swój sposób spokojny i melancholijny - portretuje bowiem starszego człowieka, który nie potrafi pogodzić się ze śmiercią ukochanej żony - o tyle wszystko, co następuje w kolejnej części, to popis nijakości. Nostalgiczne rozsiadanie się w fotelu, przyglądanie się zachodowi słońca i słuchanie muzyki z płyt winylowych (słowem: rzeczy, które pewnie przez lata Ed robił z nieżyjącą już kobietą) zostają zastąpione przez walkę niemal na śmierć i życie, która przynosi serię mniej lub bardziej udanych gagów. Eskalującego konfliktu jakimś cudem nie dostrzega nikt z pozostałych domowników, co wydaje się na wskroś absurdalne, ponieważ poczynania emeryta i ucznia podstawówki są wyjątkowo agresywne (rozpadające się w drobny mak łóżka i biurka oraz uderzenia rozpędzonym dronem w tył głowy to zaledwie wierzchołek góry lodowej).
Retrospektywnie można by ten film czytać jako metaforę izolacji podczas pandemii, kiedy to okazało się nagle, że całe rodziny muszą jakoś funkcjonować na niewielkich przestrzeniach, jedząc, śpiąc, przyswajając wiedzę i pracując jednocześnie. Sęk w tym, że bohaterowie "Wojny z dziadkiem" mieszkają w sporym i wygodnym domu na przedmieściach, wyposażonym tak w dużą piwnicę, jak i przestronny, choć zaniedbany, strych.
Jest zatem coś moralnie niestosownego w tym, że młodziak - za namową przyjaciół ze szkolnej ławy - w ten sposób traktuje Bogu ducha winnego nestora rodu, człowieka kochającego i otaczającego opieką innych. Skąd w nim ta podłość, skąd ten brak szacunku? Nic wszak nie wskazuje na to, by te dzieci zostały źle wychowane. To prowokuje kolejne, być może nawet bardziej interesujące pytanie: co sprawia, że ten miły i poczciwy staruszek daje się wciągnąć w kuriozalną utarczkę, zaznaczając jednocześnie, że wojna to nie zabawa. Czyżby chodziło po prostu o danie gagatkowi nauczki i lekcji życia? Film Hilla cierpi wyraźnie, choć nie z powodu ran zadawanych sobie przez zwaśnionych bohaterów, a z uwagi na dziury w scenariuszu autorstwa Toma J. Astle’a i Matta Embera.
De Niro łączy tu kilka swoich poprzednich ról. Na czoło wysuwają się dwie: sprośny senior imprezujący wraz z wnukiem na Florydzie z "Co ty wiesz o swoim dziadku?" (reż. Dan Mazer, 2016) oraz człowiek starej daty z "Praktykanta" (reż. Nancy Meyers, 2015), podejmujący kolejne wyzwania zawodowe, byle tylko nie przejść na emeryturę. To aktor, który nie musi niczego udowadniać, dlatego jego udział w "Wojnie z dziadkiem" nie razi jakoś szczególnie, tym bardziej, że pobrzmiewają w niej echa obrazu "Wszyscy mają się dobrze" (reż. Kirk Jones, 2009), w którym grany przez niego wdowiec postanawia odwiedzić kolejno troje swoich dzieci, by sprawdzić, jak im się wiedzie, jednocześnie wywracając ich życia do góry nogami. To jednak nie usprawiedliwia samego Hilla i jego scenarzystów.
5/10
"Wojna z dziadkiem" (The War with Grandpa), reż. Tim Hill, USA 2020, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa: 23 lipca 2021 roku.