Reklama

"Wielkie wesele": Wyzwolenie Ameryki

W "Wielkim weselu" Ameryka wrzuca na wakacyjny luz i pokazuje, jak bardzo jest wyzwolona spod społecznych norm i oczekiwań, religijnych zakazów i nakazów oraz konserwatywnych wartości.

"Wielkie wesele" wydaje się filmem wprost skrojonym na rynek zagraniczny. Twórcy roztaczają w nim oryginalną wizję społeczeństwa zamieszkującego ich ojczyznę. Współcześni Amerykanie, zwłaszcza ci z klasy średniej, nigdy nie zbuntowali się przeciwko ideałom rewolucji obyczajowej lat 60. Chociaż są już w podeszłym wieku, wciąż przeżywają dziewięciogodzinne orgazmy, monogamię traktują jako relikt przeszłości, a religię uznają za opium dla tych, którzy nie umieli odpowiednio zadbać o swoje życie duchowe.

Ellie Griffin (Diane Keaton) umiała. Przed laty wyjechała do Kambodży ćwiczyć tantrę i szukać wewnętrznego ukojenia. Wcześniej znalazła tam syna, Alejandro (Ben Barnes), którego adoptowała razem ze swoim partnerem Donem (Rober DeNiro).

Reklama

Akcja filmu skupia się na ślubie dorosłego już Alejandro z Missy O'Connor (Amanda Seyfried), a właściwie na jego okolicznościach. Na uroczystość przybywa biologiczna matka chłopaka, która mogłaby paść na zawał, gdyby dowiedziała się, że Ellie i Don są po rozwodzie. Dla dobra dziecka byli małżonkowie postanawiają udawać, że nigdy się nie rozeszli.

Absurdalność tego pomysłu pociąga za sobą niemniej absurdalne gagi i humor sytuacyjny. Znajdziemy tu klasyczne damsko-męskie mordobicie, pierwszy seks dojrzałego prawiczka, księdza-alkoholika i obowiązkowy żart z wymiocinami. Jednak, pierwszy raz od bardzo dawna w tego typu filmach, reżyser "Wielkiego wesela" próbuje wzbić się ponad poziom prostackiego poczucia humoru i przy okazji obśmiać też swoich rodaków.

I trzeba przyznać, że wychodzi mu to nie najgorzej. Obraz amerykańskiej klasy średniej jest u niego groteskowy. Na tę wyedukowaną i dobrze sytuowaną grupę społeczną składają się rasiści, finansowi oszuści i hipokryci, których związki oparte są na "drobnych" sypialnianych ustępstwach (żona toleruje zdrady męża, bo ten akceptuje jej fetysze) i którzy gotowi są odstawić teatr, byle tylko potwierdzić pozytywne wyobrażenia innych o sobie. Bohaterowie cały czas czuję się cywilizowani i wyzwoleni, bo porównują się z zacofanymi (w ich mniemaniu) mieszkańcami globu. W "Wielkim weselu" pada na Kambodżankę - gorliwą katoliczkę i konserwatywną do bólu kobietę. Wraz z nią przez wesele przechodzi parada stereotypów, której kłaniają się Amerykanie, dając upust swojej ignorancji i głupocie.

Konkluzja Zackhama jest jednak krzepiąca. Reżyser pokazuje, że niezależnie od życiowego "programu" konserwatystów i liberałów łączy skłonność do posługiwania się tym samym narzędziem - kłamstwem, przy pomocy którego próbują ratować związki i relacje. Bo w "Wielkim weselu" ludzie popełniają życiowe błędy, ale też uczą się radzić sobie z nimi. Zdrada nie ma tutaj destrukcyjnej mocy - jest grzechem ciężkim i ciążącym, ale można z nią żyć dalej, a miłość wiele ma imion, umiera i odradza się ponownie.

I chociaż w świecie przedstawionym nie uświadczymy krzty psychologicznej wiarygodności, a scenariuszowe pomysły wprost wołają o pomstę do nieba (przykładowo - mimo że Alejandro jest absolwentem Harvardu, sam rozsiewa propagandę katolików-dewotów, którzy na rozwód reagują jak diabeł na święconą wodę), to na komedię Zackhama i tak warto się wybrać, choćby dla jej lekkości. Jeśli tylko łykniecie jej absurd, skutecznie może oderwać Was od problemów realnego świata.

6/10


---------------------------------------------------------------------------------------

"Wielkie wesele" ("The Big Wedding"), reż. Justin Zackham, USA 2013, dystrybutor: Monolith Films, premiera kinowa: 12 lipca 2013 roku.

---------------------------------------------------------------------------------------

Ciekawi Cię, co w najbliższym czasie trafi na ekrany - zobacz nasze zapowiedzi kinowe!

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama