Reklama

"Wielkie oczy" [recenzja]: Malarka widmo

To dziwne, że Timowi Burtonowi - heroldowi eskapizmu, carowi fantazji - najlepiej wychodzą względnie realistyczne filmy biograficzne. Jak dotąd najlepszym jego dziełem był "Ed Wood", opowiadający o klasyku kina klasy Z, teraz ten tytuł należy się "Wielkim oczom", traktującym o oddanej kiczowi malarce Margaret Keane.

Margaret znana jest nie tylko ze swoich obrazów, przedstawiających dzieci o nienaturalnie wielkich, zeszklonych smutkiem oczach, ale i krętej ścieżki kariery. Zanim postanowiła upomnieć się o swoje i zyskać należną sławę, przez długie lata była ofiarą swojego męża, Waltera, który przypisywał sobie autorstwo jej obrazów. Zakompleksiona i stłamszona, tworzyła w ukryciu po to, aby jej cyniczny partner mógł ściskać dłonie celebrytów i występować w telewizji. Gwiazda, o której istnieniu nikt nie wiedział. Artystka, która udawała kurę domową.

Reklama

Chociaż scenariusz duetu Alexander-Karaszewski trzyma się codzienności i nie odlatuje w stronę fantastyki, to Burton stara się wykuć z niego coś własnego. Oprawia całość w psychodeliczne zdjęcia, pozwala aktorom szarżować, fetyszyzuje obrazy Keane. Ponadto odnajduje w tej historii współczesną wersję baśni o Kopciuszku, w której rolę głównej bohaterki gra Margaret (Amy Adams), złe siostry zastępuje Walter (Christoph Waltz), a księciem jest międzynarodowa sława. Biograficzny materiał narzuca mu jednak dyscyplinę, której brakuje większości jego filmów, i nie pozwala na beztroskie taplanie się w gotycko-bajkowej estetyce, która zwietrzała już bardzo dawno temu.

Znaleźć można w "Wielkich oczach" wątki i konteksty, których nie przywykło się kojarzyć z twórczością Burtona. Margaret jest konsekwentnie pokazywana jako ofiara patriarchalnej Ameryki lat 50. i 60., gdzie kobiety są ubezwłasnowolniane, infantylizowane i upupiane, gdzie prawie wszyscy - od pracodawców po spowiedników - bezwzględnie wskazują przedstawicielkom płci dyskryminowanej ich miejsce w szeregu. Wyraźna jest tu satyra na świat sztuki, która czasem grzęźnie w banalnym szyderstwie ze snobizmu, a czasem ciekawie pokazuje dynamikę między potrzebą ekspresji, pragnieniem bycia docenionym a bezlitosnymi prawami rynku. Margaret chce żyć z malarstwa, ale bojąc się, że nie będzie umiała się przebić, pozwala, aby jej obrazy sprzedawał Walter - zawodowy handlowiec i narcyz, który chce sławy, ale nie ma za grosz talentu.

Tym, co ostatecznie przesądza o jakości "Wielkich oczu", jest sama postać Margaret: sportretowana ze współczuciem i wnikliwością, świetnie zagrana przez Adams. To osoba równocześnie sympatyczna i udręczona. Kiedy uśmiecha się, jej usta załamują się w niepewnym grymasie. Kiedy spotykają ją kolejne nieszczęścia, wygląda, jakby implodowała, jakby desperacko spychała smutek w głąb siebie. Przez cały film widać, jak walczą w niej sprzeczne impulsy: dobre wychowanie i osobiste dziwactwa, nieśmiałość i ambicja, kruchość i rosnąca siła. Prawdziwą przyjemnością jest patrzeć, jak krok po kroku, jeden ciężki rok po drugim, udaje się jej wreszcie stanąć prosto i powiedzieć swojemu mężowi: "Nie".

8/10

---------------------------------------------------------------------------------------


"Wielkie oczy" ("Big Eyes"), reż. Tim Burton, USA 2014, dystrybutor: Forum Film, premiera kinowa: 2 stycznia 2015 roku.

--------------------------------------------------------------------------------------

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Margaret
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy