"Whitney" [recenzja]: Wnikliwy portret megagwiazdy

Whitney Houston (1963–2012) /materiały prasowe

Taki film powinien powstać jeszcze w 2012 roku, najdalej kilka miesięcy po tym, jak w lutym tamtego roku zmarła Whitney Houston, bohaterka tego pasjonującego i rzetelnego dokumentu.

Musieliśmy poczekać trochę dłużej, bo brakowało odważnych, którzy porwaliby się opowiedzieć o artystce z innego punktu widzenia, niż dała się poznać. Nawet sam Kevin Macdonald miał na początku wątpliwości, czy jest to możliwe. Zmienił zdanie, gdy porozmawiał z jej agentką.

Dla laureata Oscara ("Jeden dzień we wrześniu") wszystko, co robimy, układa się w logiczny ciąg. Jeśli zaczynasz karierę w wieku 11 lat, to tracisz dzieciństwo. Jeśli śpiewasz, że chciałabyś zatańczyć tylko z kimś, kto żywi do ciebie uczucie, a kilka lat później, że zawsze będziesz kogoś kochać, to znaczy, że drzemią w tobie niezrealizowane tęsknoty. A jeśli jesteś czarną wokalistką R’n’B, która zrobiła międzynarodową karierę na przełomie lat 80. i 90. XX wieku, to znaczy, że masz nieźle przechlapane.

Reklama

W tamtym czasie w czarnych społecznościach USA nie było przecież mowy o tym, by kobieta wychylała się przed mężczyznę. Każda, która próbowała, musiała napotkać na opór konserwatywnych braci, ale także sióstr. Whitney też nie oszczędzali. To, co osiągnęła, przez wiele osób z jej otoczenia uznawane było za niegodziwe, wręcz wulgarne. Czy już domyślacie się, dlaczego artystka tak bardzo próbowała tłumić swoją seksualność - nie nosiła opinających ciało strojów, nie odsłaniała zanadto nóg ani nie korzystała z odważnego makijażu?

Poświęcony jej film przyjmuje znacznie szerszą perspektywę. Macdonalda interesują czasy, w których Houston wystrzeliła. Kreśli bogate tło społeczne, zwłaszcza że kultura i życie codzienne czarnych tamtego okresu nie wybijało się na pierwszy plan ani w filmach, ani serialach. Stanowi tajemnicę, których także Whitney skrywała przed światem wiele. Twórca stara się dotrzeć do jej wnętrza, ale nie za cenę oddalenia się od tego, co działo się dookoła. W tym celu przeprowadza wnikliwe śledztwo, w którym zdradza się z talentu do wyciągania informacji z rozmówców. Podglądanie go przy pracy upewni każdego, kto marzy o karierze dziennikarza, że to właściwy kierunek.

Macdonald potrafi wzbudzić zaufanie, którego nie nadużywa w finale. Sensacyjne doniesienia z życia gwiazdy, które wcześniej nie ujrzały światła dziennego - choćby informacja, że w dzieciństwie była molestowana przez kuzynkę - interesują go dopóty, dopóki odbijają się w jej twórczości bądź życiowych decyzjach. Nie epatuje pikantnymi szczegółami, idzie wręcz pod prąd obowiązujących w mediach tendencji.

Macdonald nie chce stawiać pomnika ani litować się nad losem kobiety, której życie nie oszczędzało. Dzięki temu jego film nie łapie nas na tanie odruchy. Jeśli coś wzbudza w nas od razu duże emocje, to piosenki Houston, którymi "Whitney" inkrustowana jest od pierwszej do ostatniej minuty.

7/10

"Whitney", reż. Kevin Macdonald, Wielka Brytania, USA 2018, dystrybutor: Kino Świat, premiera kinowa: 6 lipca 2018 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Whitney (film)
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy