To miał być wyciskacz łez. Udane współczesne "Love Story"?

Florence Pugh i Andrew Garfield w filmie "Sztuka pięknego życia" /© materiały dystrybutora /materiały prasowe

To historia stara jak świat. Ona i On. Poznają się, zakochują, wiodą szczęśliwe życie, które nagle przerywa wiadomość o śmiertelnej chorobie. Jeśli dodamy do tego dwie filmowe gwiazdy z oscarowymi nominacjami na koncie, brzmi jak przepis na bestsellerowy wyciskacz łez. Niestety "Sztuka pięknego życia" Johna Crowleya to nie nowe "Love Story", a jedyne wzruszenie jakie wywołuje, to wzruszenie ramion.

"Sztuka pięknego życia": imitacja "Love Story"?

"Jedyną naprawdę przygnębiającą rzeczą w 'Love Story' jest myśl o wszystkich okropnych imitacjach, które nieuchronnie po nim nastąpią" - pisał w 1970 roku Vincent Canby, recenzując na łamach "The New York Times" kultowy dziś melodramat Arthura Hillera. Słowa te okazały się prorocze i nie straciły na aktualności, a seans "Sztuki pięknego życia" jest tego koronnym dowodem.

Almut (Florence Pugh) i Tobias (Andrew Garfield) poznają się po trzydziestce. Oboje doznali już w życiu sercowych rozczarowań, a ich pierwsze przypadkowe spotkanie w żaden sposób nie wróży miłosnych uniesień. On jest uroczym fajtłapą, pracującym w firmie produkującej płatki śniadaniowe i właśnie odesłał żonie papiery rozwodowe, a ona wziętą szefową restauracji z gwiazdą Michelin na koncie i ambicjami wygrania europejskiej "olimpiady" dla kucharzy. Tych szczegółów dowiadujemy się jednak nieco później, bowiem ekranowa historia prowadzona jest nielineralnie. Niczym w kalejdoskopie oglądamy różne momenty życia tej pary ze świadomością, że oto na wieść o nawrocie u niej raka jajnika zdecydowali się odpuścić kolejne bolesne miesiące chemioterapii i najlepiej wykorzystać czas, który im pozostał. Ta intencja zaakcentowana została w oryginalnym tytule filmu "We live in time", który polski dystrybutor z niewiadomych powodów przemianował na pretensjonalną "Sztukę pięknego życia".

Reklama

Życie Almut i Tobiasa rzeczywiście można uznać za "piękne". Należą do wyższej klasy średniej, wydają się zawodowo spełnieni, doczekali się córki, z którą tworzą szczęśliwą rodzinę, a gdy przychodzi moment próby, postanawiają dzielnie stawić mu czoła. Problem w tym, że zarówno sielanka, jak i tragedia, nakreślone są tu grubą kreską, zbyt mocno ocierając się o kicz rodem z Hallmarku. I choć reżyser John Crowley oraz scenarzysta Nick Payne podejmują próbę opowiedzenia o mierzeniu się ze śmiertelną chorobą, to udaje im się to co najwyżej strywializować. To, co straszne i przerażające, rozgrywa się gdzieś poza ekranem. O ile w ogóle. Można bowiem odnieść wrażenie, że przedwczesna śmierć nie jest dramatem, lecz wyborem sprowadzonym do formy świadomego pożegnania.

Florence Pugh i Andrew Garfield robią wiele, by przekonać nas do swoich postaci

Crawley i Payne zastępują zmagania ze śmiercią walką o bycie zapamiętanym. Mimo pogarszającego się stanu zdrowia Almut, w tajemnicy przed bliskimi, poświęca miesiące na przygotowania do udziału w prestiżowym konkursie kulinarnym. Chce odejść w glorii, jako osoba spełniona. Będąc nastolatką osiągała sukcesy na lodowej tafli jako członkini kadry olimpijskiej w jeździe figurowej na lodzie. Kuchnia to dla niej przestrzeń, w której ponownie może poczuć dreszczyk emocji i udowodnić swoją sprawczość. 

"Jestem najlepsza. Ja, Almut" - można by sparafrazować polski tytuł oscarowego dramatu Craiga Gillespie. Jednak Florence Pugh to nie Margot Robbie, której pochodząca ze społecznych dołów bohaterka zmuszona była toczyć nierówną walkę o uznanie w elitarnym łyżwiarskim świecie. "Sztuce pięknego życia" brak filmowego wyrafinowania, które czyniłoby historię Almut pasjonującą, pozwoliło nie tylko zaakceptować jej wybory, ale też kibicować jej w walce o odejście na własnych warunkach.

Choć Florence Pugh i Andrew Garfield robią wiele, by przekonać nas do swoich postaci i łączącego ich uczucia, to jednak serwowane przez nich danie smakuje raczej jak gotowiec zaserwowany nam w przydrożnym barze z mikrofalówki. Skrojony z myślą o Oscarach obraz jedyne wzruszenie jakie wywołuje, to wzruszenie ramion. I choć to historia walki o bycie zapamiętanym, ja zapomniałem o niej zaraz po wyjściu z kina.

5/10

"Sztuka pięknego życia" (We Live in Time), reż. John Crowley, USA 2024, dystrybucja: Kino Świat, premiera kinowa: 3 stycznia 2024 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Sztuka pięknego życia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy