"Tłumacz" [recenzja]: Klapa w dosłownym tłumaczeniu

Claudia Gerin i Kamil Kula w filmie "Tłumacz" /materiały dystrybutora

"Nie zmniejszaj temperatury. Lubię, kiedy jest ciepło. W Bukareszcie ogrzewanie działało jedynie dwie godziny dziennie" - mówi Andrei, tytułowy tłumacz, grany przez Kamila Kulę. Mieszka we Włoszech, gdzie pomaga ująć policji rumuńskich handlarzy narkotyków, tłumaczy erotyczny pamiętnik zmarłego męża arystokratki i dorabia jako pizzer. Ot, ciężki los rumuńskiego imigranta.

Filmowe uniwersum to świat zdartych opozycji. Rumunia to zadupie Europy, z którego każdy przy zdrowych zmysłach chciałby się wynieść. Najlepiej tam, gdzie rosną włoskie winogrona. Bo Włochy to kraj sztuki, tradycji, poezji i nobliwych familii. Jak łatwo się domyślić, społecznie uprzywilejowani niechętnym okiem patrzą na starania przyjezdnych, którzy marzą, by kiedyś mogli być choć w połowie tak ustawieni.

Niestety, reżyser Massimo Natale nic nie mówi na temat przyczyn takiego stanu rzeczy. Ogranicza się do kilku banałów rzuconych ze śmiertelnie poważną miną, spośród których w czołówce znajduje się frazes wygłoszony przez Ukraińca Kolę (w tej roli Piotr Rogucki): "Oni zawsze będą na nas patrzeć z pogardą". Załóżmy, że wkładający te słowa w usta bohatera scenarzysta nie chciał być odkrywczy; że chciał pokazać marazm imigrantów, którzy przekonani, że uczciwą pracą nie osiągną społecznego awansu, wolą parać się nielegalnymi zajęciami, które przy okazji wyniszczają też od środka Włochów.

Reklama

Taka diagnoza, choć ciekawa, nie ma jednak stosownego rozwinięcia, bo twórcy porzucają kontekst społeczny na rzecz fabularnych fajerwerków. Andrei wikła się w niebezpieczny romans, choć w Rumunii tęskni za nim ukochana; policja zmusza go, by posunął się coraz dalej w sypaniu znajomych; a sam bohater nie wie już, czy marzy mu się przyszłość we włoskich salonach czy też nieskażone sumienie. Za dużo grzybów na tej pizzy.

W efekcie żaden z wątków nie zostaje stosownie rozwinięty, przemiana bohatera traci posmak goryczy, bo przez nadmiar zdarzeń wymyka się wiarygodności, a widz nie wie już, czy współczesne Włochy to kraj, w którym piękne wartości wciąż są w stanie odeprzeć siły ciemności, czy odwrotnie i jadąc tam, powinien zaopatrzyć się w gaz pieprzowy i dodatkowe ubezpieczenie. Film przed ostateczną klapą ratują zmysłowo nakręcone sceny erotyczne. Scenariusz miota się między kinem społecznym, dramatem psychologicznym i erotycznym thrillerem policyjnym, ale zdjęcia prowadzone są konsekwentnie, utrzymane w spójnej stylistyce. Wygląda na to, że operator Daniele Ciprì ("Salvo. Ocalony") jako jedyny z całej ekipy wiedział, jaki film kręci.

4/10

"Tłumacz" [Il traduttore], reż. Massimo Natale, Włochy, Polska 2015, dystrybutor: Wistech, premiera kinowa: 26 sierpnia 2016

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy