​"T2: Trainspotting" [recenzja]: Długie postscriptum

Kadr z filmu "T2: Trainspotting" /materiały dystrybutora

Dwadzieścia lat temu narkoman Mark Renton (Ewan McGregor) postanowił wybrać życie. Okradł kumpli i z torbą pieniędzy uciekł z Wielkiej Brytanii do Amsterdamu, gdzie stał się ustatkowanym, być może nawet porządnym człowiekiem. W pewnym sensie oszukał także samego siebie.

Gdy wreszcie rozpada się jego domek z kart, nie próbuje zbudować go na nowo, tylko szybko wraca na stare śmieci i do poprzedniego ja. Nie ćpa już tyle, ale wciąż jest tym samym cwaniakiem i nihilistą, którego pokochali trudni do zliczenia fani pierwszego "Trainspotting" Danny'ego Boyle'a.

Późny sequel, również nakręcony przez Boyle'a i tak jak pierwsza część oparty na prozie Irvine'a Welsha, pozwala dowiedzieć się też tego, co stało się z towarzyszami Rentona, Sick Boyem (Jonny Lee Miller), Kartoflem (Ewen Bremner) i Franco (Robert Carlyle). Wszyscy nadal są wykolejeńcami. Podstarzali, wymięci i łysiejący, nie mają przy tym dawnego dekadenckiego uroku, właściwego tym, którzy żyją szybko, aby umrzeć młodo. Oni ocaleli - na dobre i na złe, głównie na to drugie.

Reklama

"T2" to smutny, naprawdę przygnębiający film, jego naczelnym tematem jest bowiem zmarnowane życie. Na pozór jednak wibruje od witalnej energii. Bohaterowie przerzucają się bon motami i bluzgami, do tego raz po raz wikłają się w różne awantury, przybierające z reguły komediowy obrót. Są tu alkohol i narkotyki, nie brakuje też seksu, chociaż ma on zazwyczaj przykry, groteskowy rys.

Boyle inscenizuje kolejne sceny w sposób, który jest tak efekciarski, że aż agresywny. Ustawia kamerę pod ekspresjonistycznymi kątami, stosuje na zmianę zamaszyste panoramy i klaustrofobiczne zbliżenia, umieszcza na ścieżce dźwiękowej jeden szlagier za drugim, zestawia ze sobą surrealistyczne metafory i werystyczne detale; podobnie jak w wielu innych swoich filmach bywa czasem błyskotliwy, a czasem tandetny. W jakimś stopniu używa tych wszystkich chwytów do zagłuszenia melancholijnej wymowy historii. Wzorem swoich bohaterów próbuje robić dobrą minę do złej gry.

Film ten wydaje się nie tyle sequelem, co postscriptum. Bohaterowie zajmują się głównie rozgrzebywaniem przeszłości: wyrównywaniem rachunków lub wspominaniem.

Dokładnie to samo robi Boyle, który co chwilę cytuje samego siebie, sięga po dobrze znane motywy wizualne i muzyczne. Z tej racji łatwo oskarżyć "T2" o wtórność, a także o cyniczną próbę, próbę scementowania i zdyskontowania kultowego statusu "jedynki". To obecne na każdym kroku zapętlenie jest jednak bardzo sugestywne. Wiele mówi o sytuacji Rentona i jego przyjaciół, którzy bez względu na obrany kierunek niezmiennie trafiają do punktu wyjścia.

6,5/10

"T2: Trainspotting", reż. Danny Boyle, Wielka Brytania 2017, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 3 marca 2017 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy