"Szybcy i wściekli 8" [recenzja]: Totalny sztos!

Charlize Theron w filmie "Szybcy i wściekli 8" /materiały dystrybutora

W przypadku serii "Szybcy i wściekli" sprawdza się zasada, że parzyste części są lepsze od nieparzystych. "Ósemka" to już istne szaleństwo. Na seansie nie ma chwili, by oderwać wzrok od ekranu, a buzia śmieje się nieustannie. To najczystsza radość z kina; jak mówi młodzież: totalny sztos.

Zaczyna się niepozornie. Letty (Michelle Rodriguez) i Dom (Vin Diesel) na Kubie spędzają miesiąc miodowy. Promienie słońca, oceaniczna bryza, roześmiani ludzie, rozmowy o dziecku. Coś tu nie gra, prawda? Kiedy nieoczekiwanie w Hawanie zjawia się demoniczna i nieobliczalna Cipher (Charlize Theron), okazuje się co. Nagle idylla pryska, a Dom zaczyna zachowywać się nieracjonalnie. Nie żeby w którejś z poprzedniej części jego zachowanie i decyzje dało się zrozumieć, bądź wytłumaczyć logiką, ale tym razem sprawa jest poważna. Jest podejrzenie, że zdradził rodzinę. Uwierzycie?

Pretekstowa fabuła rozpędza się jak kula śniegowa. Niby chodzi o relacje głównego bohatera z resztą samochodowej ferajny, ale te szybko przyćmiewa sprawa o wiele większej rangi, której nierozwiązanie grozi... wybuchem III wojny światowej. A tego byśmy nie chcieli. Ale - od czego mamy ekipę?

Reklama

Twórcy "Szybkich i wściekłych" do perfekcji opanowali balansowanie nastrojem. Chociaż patetyczność misji bohaterów przekracza wszelkie możliwe normy, jest równoważona doskonale wyważonym humorem, który i tak nie przekreśla powagi tego wszystkiego, co się na ekranie dzieje. Kiedy aktorzy wypowiadają peany na cześć przyjaźni, honoru i wierności, nie mamy wątpliwości, że mówią prosto z serca. Nawet jeśli chwilę później wykonują akrobacje, przeczące wszelkim prawom fizyki i rozwalają przy tym pół planety, nigdy nie pozwalają nam zapomnieć, że w głębi serc są dobrymi ludźmi. I że prędzej zginą, niż nas zawiodą.

Nie sposób oprzeć się ich urokowi, kiedy kierują się prostymi zasadami. Nie kombinują, dzielą świat na dobrych i złych. W ich codzienności nie ma miejsca na nadmierne analizowanie rzeczywistości, przeintelektualizowanie, psychodramy ani "weltschmerz". I ten świat prostych wartości przyciąga. Bez pretensji, bez udawania, bez silenia się na więcej, niż się potrafi. Kto z nas nie chciałby być częścią ekipy, w której nikogo nie trzeba zapewniać o przyjaźni, tylko w jej imię działać?

A do tego okazji nie brakuje, bo scenarzyści postarali się, byśmy nie raz spadli z kinowego fotela. Budżet wyniósł 250 milionów dolarów i tę sumę tutaj naprawdę widać. Jest w filmie kilka scen-perełek, które przejdą do historii kina komercyjnego. Kiedy Deckard Shaw, bohater Jasona Stathama (tak! powraca do serii i kradnie innym show w epizodzie z Hellen Mirren!), robi rozwałkę w samolocie, cały czas trzymając przy tym w nosidełku dziecko, które na uszach ma słuchawki z muzyką z "Alvina i wiewiórek", nie da się zapanować nad własnymi reakcjami. Przygotujcie się na niekontrolowane wybuchy śmiechu, zakwasy przepony i zdarte gardło. I wytrzeszcz oczu, kiedy zobaczycie deszcz samochodów padający na ulice Nowego Jorku, bo czegoś takiego jeszcze w kinie nie było.

Podobną siłę rażenia mają sceny rozgrywające się na północy Rosji, w bazie separatystów. To najbardziej polityczny wątek całego filmu, który trąci całym konserwatyzmem serii. Ameryka jawi się w nim jako wybawiciel świata, Rosjanie dostają łomot, a całe to szaleństwo kończy się wspólną modlitwą i łzami wzruszenia, gdy najmłodszy bohater serii dostaje imię. Można się oburzać, można to "kupić" i się doskonale bawić. Wybór należy do was.

8,5/10

"Szybcy i wściekli 8", reż. F. Gary Gray, USA, Kanada, Japonia, Francja 2017, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 21 kwietnia 2017 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy