Para młodych Litwinów wyrusza przez zasnuty mgłą labirynt autostrad, wioząc pomoc humanitarną na ogarniętą pożogą Ukrainę.
Trudno jednoznacznie stwierdzić, co kieruje Rokasem (Mantas Janciauskas) i Ingą (Lyja Maknaviciute), kiedy rozpoczynają swoją odyseję. Być może zwykła dobroć albo coś przeciwnego - cyniczna chęć zobaczenia z bliska ludzkiego piekła. A może bohaterowie działają pod wpływem autodestrukcyjnego impulsu, który każe im porzucić bezpieczną egzystencję i spłonąć w ogniu wojny.
Reżyser filmu, litewski weteran arthouse'u Šarūnas Bartas, najwyraźniej chce, aby wolontariusze byli dwoma znakami zapytania, które będą dręczyć widzów, zmuszając ich do skonfrontowania się z własnymi światopoglądami i życiowymi postawami. Nic z tego. Nieposiadający mocniej zarysowanego osobowościowego rysu i zagrani bez jakiegokolwiek wigoru, Rokas i Inga nie są na tyle wiarygodnymi czy po prostu żywymi postaciami, aby skutecznie zaintrygować. To atrapy, manekiny, na które patrzy się z rosnącą obojętnością, błądząc myślami w rejonach odległych od Ukrainy.
Wolontariusze jadą przed siebie, spotykając różne ludzkie typy i przeżywając kolejne przygody, a przynajmniej ich namiastki, skrojone pod przyziemną konwencję filmu. W pewnym momencie zatrzymują się w luksusowym hotelu, gdzie słuchają prowadzonej przez międzynarodowe grono dyskusji na temat wojny, po czym Inga pozwala uwieść się mężczyźnie o swojskim imieniu Andrzej (Andrzej Chyra), zaś Rokas udaje się do pokoju francuskiej dziennikarki (Vanessa Paradis), z którą spędza noc na rozmowach o miłości. Kiedy indziej Litwini znajdują schronienie u żołnierzy, początkowo nieufnych, ale później okazujących się być poczciwymi, wylewnymi chłopakami, chętnie rozprawiającymi o wojennym znoju.
Z tej podróży tak naprawdę niewiele wynika; fabularna maszynka pracuje na jałowym biegu. Niedookreślona, dziwnie oziębła relacja między bohaterami nie ulega żadnej większej ewolucji. Kwestie polityczne pojawiają się prawie wyłącznie w dialogach i zostają skwitowane kilkoma banalnymi hasłami. Nagły i usilnie dramatyczny finał nie niesie niczego poza nieszczególnie odkrywczą myślą, że wojna jest groźnym, krwawym chaosem.
Opowieść o Rokasie i Indze ubrana jest w formę, która oscyluje między dokumentalizmem a slow cinema. "Szron" wypełniają pobieżne landszafty i niemiłosiernie długie zbliżenia twarzy. Tylko w pojedynczych ujęciach można doszukać się wątłej poetyckiej jakości. Styl filmu jest nie tyle szlachetnie wstrzemięźliwy, ile zgrzebny. "Szron" to na wskroś ubogie kino: oferujące zaledwie okruchy sensu i minimalną ilość ozdobników.
2/10
"Szron" [Šerkšnas], reż. Šarūnas Bartas, Ukraina, Litwa 2017, dystrybutor: Stowarzyszenie Nowe Horyzonty, premiera kinowa 16 lutego 2018 roku.