Szkoda gadać...
"Nigdy nie mów nigdy", reż. Wojtek Pacyna, 100', Polska 2009, Kino Świat, premiera kinowa: 6 listopada 2009
... czyli 7 powodów, dla których powinniście odpuścić sobie seans "Nigdy nie mów nigdy".
1. Bo już sam tytuł złowróżbnie nawiązuje do "Dlaczego nie?", "Jeszcze raz" czy "Nigdy w życiu", a więc polskich komedii romantycznych, który to gatunek słynie z tego, że nie jest ani śmieszny, ani romantyczny.
2. Bo podobne do zawartego w tytule mądre porzekadło uczy, by nie zabierać głosu, gdy nie ma się nic ciekawego do powiedzenia. Tymczasem treść "Nigdy nie mów nigdy" sprowadza się do głoszonych już wielokrotnie prawd o wielkomiejskich singielkach (w roli jednej z nich, niejakiej Amy, Anna Dereszowska). Że jak robią karierę, to kosztem życia osobistego. Że jak z wierzchu sprawiają wrażenie zimnych i nieczułych, w głębi duszy są pragnącymi męża i gromadki dzieci stróżkami ogniska domowego. I temu podobne wyświechtane frazesy.
3. Bo aktorstwo jest tu tak nachalne i łopatologiczne, że same już smutne oczy Anny Dereszowskiej poprzedzone nagłym telefonem, podczas mojego seansu wywoływały na sali lawinę szmerów: "oho, ojciec w szpitalu". I tak co kilka minut.
4. Bo wbrew temu, co zobaczycie na ekranie, cudów nie ma. Jak na planie spotkają się aktorzy serialowi: poza Dereszowską, Jan Wieczorkowski, Edyta Olszówka, a reżyser - Wojciech Pacyna - od lat kręci "Samo życie", to nie ma siły, by wyszło z tego coś innego, niż odcinek telenoweli, co nieco tylko spowolniony, bo zamiast jednej ciągnie się dwie godziny.
5. Bo szkoda łez. Nie, nie naszych. Film ani ziębi, ani grzeje, mimo że Anna Dereszowska niemal przez dwie godziny filmu chodzi z mokrymi oczyma. A to nie może zajść w ciąże, to znów facet wyjeżdża do Stanów, a upatrzone przez nią do adopcji dziecko trafia do innej rodziny. Dramat - nic dodać nic ująć!
6. Bo ciąg następujących po sobie zdarzeń jest tak absurdalny, że gdy w jednej ze scen policjant szukający zaginionego chłopaka udaje się do schroniska dla zwierząt i pyta o czworonoga imieniem Dolores, ogłupiały widz (no przynajmniej ja) przez ułamek sekundy myśli, że ów policjant będzie psa przesłuchiwał. Chociaż z drugiej strony, może byłoby się chociaż z czego pośmiać?
7 zbóż, kojarzycie? Taki jogurt. Kamera w kilku scenach tak wnikliwie obserwuje jego opakowanie, że postulowałabym wpisanie go do czołówki. Razem z innymi elementami product placementu: autami marki Saab, Jaguar i warszawską kliniką "Enel Med". Tylko w takim układzie, po co ruszać się do kina? Reklamy lecą przecież za darmo, w telewizji.
1/10