Reklama

Szatan z dostawą do domu

"Wrota do piekieł", reż. Sam Raimi, USA 2009, dystr. Best Film, premiera kinowa 1 stycznia 2010 roku.

"Wrota do piekieł" otworzyły się z pewnym poślizgiem w polskich kinach. Najmłodsze dziecko Sama Raimiego - twórcy kultowej trylogii "Martwe zło" - może przyjemnie zaskoczyć, ale nie musi. Wszystko zależy od podejścia widza.

Jeżeli - po spojrzeniu na plakat - mamy zamiar wybrać się na "jakiś horror" - czeka nas raczej rozczarowanie. Jeżeli - po spojrzeniu na plakat - odszukamy zapisane maczkiem nazwisko reżysera i pomyślimy: "Mmm, Raimi! Ciekawym czyś zrobił coś w stylu Evil Dead?" - to nie wyjdziemy z kina zawiedzeni.

"Wrota do piekieł" zaczynają się jak każdy głupi horror zaczynać się powinien. Główna bohaterka Christine (Alison Lohman) - papierowe do bólu ucieleśnienie sympatycznej dziewczyny z sąsiedztwa, raz w życiu chciała postawić na swoim i wykazać odrobinę zdrowego egoizmu. Niestety wybrała najgorszy ku temu sposób: odmawiając prolongaty płatności kredytu podpadła starej cygance. Ta, wydaje się - korzystając głównie ze swojej wątpliwej aparycji - rzuca na biedną dziewoję straszliwą cygańską klątwę. Od tej chwili tropem Christine podążać będzie Lamia - demon wysokiej szarży, zajmujący się zaciąganiem ludzi żywcem do czeluści piekielnych.

Reklama

W tym momencie moglibyśmy przygotować się na rozwój akcji, kubek w kubek podobny do tych, jakie widzieliśmy w setce innych horrorów. I mielibyśmy rację, bo to nie oryginalność fabuły zaskakuje we "Wrotach do piekieł", ale precyzyjne balansowanie na granicy inteligentnego pastiszu i ciężkiego dowcipu o babci spadłej z katafalku.

Raimi pozostaje wierny swoim ulubionym chwytom z własnych horrorów - śledzeniu obrazem osaczających dźwięków główną bohaterkę. Kamera "węszy" między obijającymi się garnkami i skrzypieniem desek w podłodze - identycznie jak w klasykach z Brucem Campbellem i "Boogeymanie" (którego Raimi był producentem). Do pełni szczęścia brakuje tylko szaleńczo śmiejącej się głowy jelenia na ścianie.

Ale prawdziwym butem domokrążcy wsadzonym we framugę "Wrót do piekieł" jest połączenie womitoryjności i parodii, które nie pozwala na trzaśnięcie drzwiami przed końcem seansu.

Na koniec można wspomnieć o pewnym, małym bo małym, ale rodzimym smaczku w filmie Sama Raimiego: cygański demon Lamia - jeśli się dobrze wsłuchać - mówi po polsku.

7/10

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy