"Syn Królowej Śniegu" [recenzja]: Zimno, coraz zimniej

Rafał Fudalej i Michalina Olszańska w filmie "Syn Królowej Śniegu" /Kondrat Media /materiały dystrybutora

Twórcy "Syna Królowej Śniegu" mieli ambicje stworzyć dzieło, które poruszy trudny temat braku matczynej miłości w atrakcyjny dla widza sposób, przeplatając ze sobą rzeczywistość realną i baśniową. O ile sam koncept brzmi jak przepis na wielkie kino, o tyle realizacja okazała się bardzo "polska". W nowym filmie Roberta Wichrowskiego baśni jest jak na lekarstwo, zdolni aktorzy błąkają się bez celu, a istotny problem zostaje sprowadzony do ciągu nic nieznaczących scen. Rodzime kino robi krok w tył.

Producenci reklamują "Syna Królowej Śniegu" jako opowieść łączącą cechy dramatu i współczesnej baśni, "w której dobro walczy ze złem". Żadnej walki ze złem jednak tu nie uświadczymy, bo sama historia sprawia jedynie pozory fabuły. Jej punktem wyjścia są losy sześcioletniego Marcina (Maciej Bożek), który większość czasu spędza z emerytowanym pisarzem Kazimierzem (Franciszek Pieczka), podczas gdy jego matka, Anna (Michalina Olszańska), pracuje, by zarobić na wynajem pokoju w mieszkaniu Zofii (Anna Seniuk). Kazimierz za każdym razem czyta chłopcu nową baśń Hansa Christiana Andersena, dzięki czemu Marcin nie musi myśleć o nieobecnej opiekunce. Jeśli chodzi o wątki fantastyczne, na tym zabawa się kończy.

Reklama

Przez resztę filmu twórcy skupiają się na postaci Anny - patologicznej matki, która zamiast z synem (lub przynajmniej w pracy, jak deklaruje), dnie spędza na romansowaniu z Kamilem (Rafał Fudalej), oglądaniu witryn sklepowych, imprezach i rozbieranych sesjach zdjęciowych. Obserwujemy jak kobieta coraz bardziej zatraca się w otaczającej ją rzeczywistości, próbując równocześnie nie zaniedbywać do końca obowiązków macierzyńskich. Wreszcie decyduje się na desperacki krok, który raz na zawsze ma uwolnić ją od zmartwień, namawiając do niego zarówno swojego kochanka, jak i nowopoznanego fotografa (Robert Czebotar).

Dokąd zmierza opowieść, łatwo się domyślić, reżyser chce jednak zbudować coś na kształt tajemnicy, więc na początku więcej uwagi poświęca budowaniu tła - pracy Anny, jej wrogości wobec Kazimierza, problemom finansowym i chorobie syna. Dopiero później przechodzi do sedna, demaskując zamiłowanie kobiety do kłamstwa. Niestety, wyłaniający się z tego podejścia obraz matki jest szalenie płytki, bo zamiast wejść w psychikę bohaterki, dostajemy zestaw podobnych do siebie scen, które mają pokazać jej "demoniczne oblicze". Dlatego gdy wreszcie jedna z postaci pyta Annę: "O co jej właściwie chodzi?", czujemy że to samo pytanie można zadać nie tylko głównej bohaterce, ale i twórcom filmu. Wichrowski i jego ekipa nie mają bowiem pojęcia, o czym właściwie chcą mówić. Czyja to opowieść (matki czy syna)? Co ma nam uświadomić? Po co ją oglądamy? W trakcie seansu odpowiedzi brak.

Konsekwencją jest panujący na ekranie rozgardiasz. Kolejne sceny zlewają się w monotonną rozprawkę na temat "upadku współczesnego świata", jedno zbędne ujęcie zastępuje drugie, a postaci są tak niespójne, że po seansie rodzą tylko nowe pytania. Dlaczego ktoś bezinteresownie pomagał bohaterce, która jest najbardziej antypatyczną osobą na Ziemi? Czemu nikt wokół nie dostrzegł jej problemów ze sobą? I dlaczego Anna dopiero teraz zdecydowała się na środki ostateczne? Dodając do filmu przewidywalność, banał i niezamierzoną śmieszność, otrzymujemy dzieło, które męczy, mimo ważkości tematu. Z każdą minutą "Syn Królowej Śniegu" coraz bardziej oddala się od realnych emocji, przez co finał zamiast szokować pozostawia obojętnym.

Słaby scenariusz (a przecież stoi za nim Paweł Sala, autor "Matki Teresy od kotów") odbija się na aktorach. Franciszek Pieczka przez cały film siedzi w fotelu i czyta bajki, Anna Seniuk bez celu krząta się po domu, Ewa Szykulska parodiuje samą siebie w roli religijnej matki. Ba! Nawet Michalina Olszańska, mistrzyni skomplikowanych charakterów, choć w scenach bez słów zachwyca naturalnością, nie jest w stanie sprawić, by kiepskie kwestie brzmiały wiarygodnie. Kreację młodego Macieja Bożka warto przemilczeć, bo w równie dużym stopniu jej poziom może wynikać z nieudolnej reżyserii. Technicznie natomiast mamy do czynienia z poziomem podrzędnego serialu telewizyjnego i jedną z najgorzej wykorzystanych ścieżek muzycznych w historii, która dobre pomysły inscenizacyjne (np. twarz matki w scenie morderstwa) potrafi zniszczyć do cna.

Głównym tematem "Syna Królowej Śniegu" staje się więc artystyczna bezradność wobec znaczących kwestii, takich jak zwyrodnialstwo rodziców. Choć nie sposób odmówić autorom dobrych chęci i odwagi, nie są oni w stanie przelać zrozumienia na swoich bohaterów i podjąć próby wytłumaczenia, jakie mechanizmy mogły nimi kierować. Przede wszystkim zaś nie potrafią ani nas poruszyć, ani nami wstrząsnąć. A jeśli film o dzieciobójstwie zostawia widza równie lodowatym emocjonalnie jak lodowata była tytułowa Królowa Śniegu, to chyba musi oznaczać porażkę.

3/10

"Syn Królowej Śniegu", reż. Robert Wichrowski, Polska 2017, dystrybucja: Kondrat-Media, premiera kinowa: 19 stycznia 2018 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Syn Królowej Śniegu
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy