"Swobodne opadanie" [recenzja]: Blok pełen szaleńców

Postać staruszki łaczy siedem wątków filmu "Swobodne opadanie" /materiały dystrybutora

W początkowych scenach "Swobodnego opadania", najnowszego filmu uznanego węgierskiego reżysera György’ego Pálfiego, obładowana siatkami starsza kobieta pnie się po kolejnych stopniach w górę siedmiopiętrowego budynku. Gdy w końcu wychodzi na dach, staje na jego skraju i spogląda na miasto, niczym patrolujący je superbohater. Następnie wykonuje krok do przodu i spada w dół.

Zanim widz zacznie zastanawiać się nad przyczyną tak desperackiego kroku, staruszka wstaje z chodnika, wzrusza ramionami i wraca do swego mieszkania. Dorobek reżysera kazałby uznać to za początek spektaklu odważnych rozwiązań i niecodziennych pomysłów. Tak też jest - szkoda tylko, że w większości przypadków reakcją jest powtórzone po staruszce wzruszenie ramionami.

W swej twórczości Pálfi dał się poznać jako autor zręcznie bawiący się różnymi konwencjami i środkami filmowego wyrazu. Najlepiej dał temu wyraz w bodaj swym najlepszym dziele, "Taxidermii" z 2006 roku, w której w bezprecedensowy sposób opisywał historię Węgier od czasu II wojny światowej do współczesności. Zabawy nie można mu odmówić także w wypadku "Swobodnego opadania".

Reklama

Wspomniana już staruszka  jest postacią łączącą siedem nowelek, z których każda toczy się na kolejnym piętrze budynku. Pálfi nie byłby sobą, gdyby nie zrealizował każdej z nich w oparciu o inny gatunek. Stad też na warsztat bierze wszelkie możliwe gatunki - na dramacie rodzinnym poczynając a na (świadomie) kiepskim sitcomie kończąc. Jak zawsze nie boi się zrywać z ich regułami w najmniej spodziewanym momencie, testując jednocześnie mocne nerwy widzów. Stąd też nieoczekiwany finał wizyty u ginekologa czy scena miłosna zmieniająca się w groteskową walkę z robactwem.

Chociaż niektóre segmenty filmu - przede wszystkim ten opowiadający o małżeństwie paranoicznie chroniącym się przed zarazkami - swym poziomem znacząco przewyższają pozostałe, nierówności w opowiadanych historiach nie są największą bolączką "Swobodnego opadania". Nie jest nią także nikłe powiązanie kolejnych nowelek między sobą. Najbardziej razi przeczucie, że ciągłe zmiany i zabawy formą nigdzie nie zmierzają. W "Taxidermii" kolejne groteskowe, często będące na granicy dobrego smaku obrazy, jawiły się jako metafora danych czasów. Teraz Pálfi co chwila ukazuje nowy pomysł, by zaraz przebić go kolejnym. Zabawa filmową materią staje się dla reżysera głównym celem, przez co gubi on po drodze elementy łączące filmową układankę w spójną całość. W rezultacie powstaje kolaż mniej lub bardziej spełnionych pomysłów autora, ostatecznie wypadający - mimo kilku zadowalających części - strasznie nijako.

Jakub Izdebski

5/10

"Swobodne opadanie" [Szabadesés], reż. György Pálfi, Węgry 2014, dystrybutor: Aurora Films, premiera kinowa: 8 stycznia 2016

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy