"Sundown": Po zachodzie słońca [recenzja]

Kadr z filmu "Sundown" /Gutek Film /materiały prasowe

Meksykanin Michel Franco to jeden z tych reżyserów, których filmy powodują u widzów duży dyskomfort. Wsączają się powoli w krwioobieg, odwracają uwagę, by w niespodziewanym momencie uderzyć z pełną mocą. Ciekawe jest to, że reżyser powtarza podobne narracyjne zabiegi w swoich kolejnych produkcjach, a jednak wciąż udaje mu się zdobyć nasze zainteresowanie. Wiele wskazuje na to, że po "Sundown" nic w tej materii się nie zmieni.

"Sundown": Opowieść o kontrastach, zwłaszcza klasowych

Akcję nowego filmu - "Sundown" - Franco osadza w popularnym meksykańskim kurorcie Acapulco, miejscu, gdzie sam za młodu spędzał wakacje z rodziną. W zasadzie od pierwszych scen daje się wyczuć, że będzie to opowieść o kontrastach. Zwłaszcza klasowych, co w przypadku tego reżysera, przypominając sobie jego poprzedni film "Nowy porządek" (2020), nie powinno specjalnie dziwić.

Uprzywilejowanych reprezentuje brytyjska rodzina Bennettów, potentatów spożywczych, którzy spędzają wakacje w luksusowym resorcie. Na twarzach Neila (Tim Roth), jego siostry Alice (Charlotte Gainsbourg) i dwójki jej dzieci rysują się dokładnie te same emocje. Zblazowanie, brak jakiejkolwiek ekscytacji, pustka. Ot, znudzeni bogacze odhaczają właśnie kolejne egzotyczne wakacje.

Reklama

Pierwszym wstrząsem, jaki Franco wprowadza do tej trudnej do zniesienia atmosfery, jest nagły telefon z domu, informujący o stracie bliskiej osoby. Rodzina pakuje się w pośpiechu, rusza na lotnisko, a tam okazuje się, że Neil nie ma paszportu i nie może z nimi wrócić. Przypadek, a może premedytacja? To jedna z rzeczy, których meksykański reżyser nie wyjaśnia, a znając jego filmy, można przyzwyczaić się do tego, że jest mistrzem niedopowiedzeń. Rezultat jest taki, że Neil ma zostać jeszcze kilka dni w Acapulco, by wyrobić w konsulacie tymczasowy dokument i móc wrócić na uroczystości pogrzebowe. Tyle że wyjątkowo mu się nie spieszy.

Snuje się po okolicy, popija kolejne piwa na publicznej plaży, wdaje się w romans z poznaną przypadkiem atrakcyjną sprzedawczynią z jednego z lokalnych sklepików z pamiątkami. Doświadcza mniej dostępnego dla niego na co dzień świata tych nieuprzywilejowanych. A w nim rządzą dwie zasady: szybki zarobek i prawo silniejszego. Brutalny akt przemocy, jakiego bohater mimowolnie staje się świadkiem, jest drugim wstrząsem w "Sundown", a jednocześnie przełamaniem opowieści o dojmującej samotności walorem społecznym. To coś, od czego Franco zwykle nie stroni, konfrontując pozorny spokój z ekstremum, związanym właśnie z polityczno-społecznym kontekstem.

"Sundown": Znakomity Tim Roth

Mnie w tym filmie najbardziej jednak przejęło to, co dzieje się z bohaterem granym przez Tima Rotha. W czym z pewnością duża zasługa znakomitego brytyjskiego aktora, dla którego to druga, po "Opiekunie" (2015), współpraca z Franco. Ma on ten niezwykły talent, że jego twarz wyraża wszystko, nie wyrażając tak naprawdę niczego.

Nie jest mu potrzebna nadmierna ekspresja, byśmy mogli współodczuwać z wszystkimi emocjami, jakie kotłują się we wnętrzu jego bohatera. Wystarczą drobne gesty, spojrzenie, podniesienie brwi. A wydawałoby się, że nie jest to łatwe, bo na dobrą sprawę Neil to mający wszystko znudzony bogacz, zaniedbujący rodzinę w imię poszukiwania swojego miejsca. A jednak ja z nim współodczuwałem i potrafiłem zrozumieć ten kompletny brak logiki w jego zachowaniu.

Bo dla mnie "Sundown" to przede wszystkim historia o duszeniu się, inercji, niemożności zrobienia kroku do przodu. Opowieść o tym, że szczęśliwym raczej się bywa, niż z założenia jest. Może niezbyt optymistyczna to konstatacja, ale taki ten film jest. I w ogóle twórczość Michela Franco. Warta uwagi, ale wywołująca poczucie dyskomfortu.

8/10

"Sundown", reż. Michel Franco, Francja, Meksyk, Szwecja 2022, dystrybutor: Gutek Film, premiera kinowa: 24 marca 2023 roku.

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Sundown
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy