Opowieść o Hiszpanii po śmierci generała Franco, obraz zdegenerowanej prowincji, wizja koszmarów ukrytych pośród codziennego krajobrazu. Film Alberto Rodrigueza jest bardzo ambitny i jeszcze bardziej nastrojowy - i to najlepsze, co można o nim napisać.
Jak to bywa kryminałach, para bohaterów zostaje tu dobrana na zasadzie przeciwieństw: chociaż obaj noszą wąsy, to jeden pełni funkcję dobrego gliny, a drugi złego. Juan (Javier Gutiérrez) jest obdarzony dość powściągliwym usposobieniem, nie lubi faszystów i wierzy w rodzinę. Pedro (Raúl Arévalo) jest brutalem, pijakiem i kobieciarzem, a do tego w przeszłości pracował jako kat na usługach reżimu. Nie ma jednak między nimi żadnego większego tarcia, konfliktu, który pozwoliłby w pełni wyartykułować swoje stanowiska. Trudno nawet jednoznacznie stwierdzić, co o sobie nawzajem sądzą.
"Stare grzechy... " jest filmem zbudowanym z niedopowiedzeń i uników. Nie dotyczy to tylko relacji bohaterów, ale i całej kryminalnej intrygi. Juan i Pedro przyjeżdżają do miasteczka, gdzie zaginęły dwie dziewczyny - stosunkowo szybko ich okaleczone zwłoki zostają odnalezione na mokradłach. Jak się z czasem okazuje, nie są one pierwszymi ofiarami mordercy, który od lat grasuje w okolicy. Śledztwo odsłania historię o biedzie, niespełnionych marzeniach i okrucieństwie. Kolejne kwadranse budzą jednak coraz większy niedosyt - postacie i wątki proszą się o rozwinięcie, o większą ilość fabularnego mięsa, o coś, co dodałoby im życia i wiarygodności. To nieco zbyt często powtarzana we współczesnych recenzjach sugestia, ale "Stare grzechy... " sprawdziłby się lepiej jako serial. Taki, w którym społeczne diagnozy nie miałyby zaledwie szkicowego charakteru i który pozwoliłby na pełne zanurzenie się w świecie przedstawionym.
Zamiast na narrację, większy nacisk zostaje położony na wykreowanie przepisowo mrocznej atmosfery. Chociaż nadnaturalny wątek jest tylko lekko zaznaczony - jedna z mieszkających w okolicy kobiet ma podobno kontakt z drugą stroną - to porozrzucane gdzieniegdzie tropy podpowiadają, że gdzieś obok racjonalnej rzeczywistości funkcjonuje zupełnie inny świat. Sugerują to sceny, w których bohaterowie patrzą się na krążące nad nimi lub gapiące się na nich ptaki, zupełnie jakby posiadały one niedostępną ludziom wiedzę. Sugerują to również malownicze ujęcia okolicy, na których pagórki i strumyki tworzą wzory wyglądające niczym mózg jakiejś gigantycznej istoty. To wszystko jest jednak zaledwie dmuchaniem balona. Powietrze uchodzi z niego dokładnie w tym samym momencie, kiedy zagadka zostaje rozwiązana.
Alberto Rodriguez nie jest niestety tak zdolnym stylistą jak chociażby Denis Villeneuve. Nie potrafi sprawić, aby widz uwierzył, że w gruncie rzeczy błaha historia jest śmiertelnie poważna i bezdennie głęboka.
5/10
"Stare grzechy mają długie cienie" (La isla minima), reż. Alberto Rodriguez, Hiszpania 2014, dystrybutor: Aurora Films, premiera kinowa: 25 grudnia 2015