"Spotlight" [recenzja]: Bogu się nie odmawia

Gwiazdorska obsada filmu "Spotlight" /materiały dystrybutora

Spotlight to zespół dziennikarzy śledczych, którzy pisali dla gazety "The Boston Globe". Główną ideą tej grupy była anonimowość. Nikt oprócz głównych redaktorów nie mógł wiedzieć, nad czym pracują w danej chwili. W przypadku tekstów Spotlight liczyło się długie śledztwo. Najbardziej interesowały ich podejrzane afery i nieprzyjemne sprawki, o których wszyscy pragną zapomnieć. Na początku XXI wieku Spotlight, czyli Walter Robinson, Mike Rezendes, Sacha Pfeiffer i Matt Carol, trafili na pierwsze krótkie informacje dotyczące pedofilii w kościele katolickim w Bostonie.

"Spotlight" Toma McCarthy'ego ("Dróżnik") to fabularna kronika ich pracy nad największą aferą pedofilską w amerykańskim kościele katolickim. W 2003 roku bostońscy dziennikarze otrzymali za swoją pracę nagrodę Pulitzera.

W filmie McCarthy'ego nie ma zawrotnego tempa, które kojarzy nam się z etatem w amerykańskich redakcjach. Nikt nie pracuje tak szybko, jak chociażby w gazecie "Baltimore Sun" w piątej serii słynnego serialu "The Wire". Dziennikarze ze Spotlight mają świetne warunki pracy. Czasem cierpią na brak "odpowiednich" tematów. Sytuacja zmienia się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, kiedy pojawia się nowy naczelny - człowiek spoza Bostonu - Marty Baron (Liev Schreiber). Spotlight, czyli Robby (Michael Keaton), Mike (Mark Ruffalo), Sacha (Rachel McAdams) i Matt (Brian d'Arcy James) mają rozpracować sprawę bostońskich duchownych rzymskokatolickich podejrzanych o pedofilię. Na początku każdy z nich ma wrażenie, że to sprawa pojedynczych przypadków. Nikt nie ma pojęcia, jak w rzeczywistości wyglądają liczby, jak działa system ukrywania księży-pedofilów w kościele i jak bardzo hierarchowie kościoła sterują życiem całego Bostonu.

Reklama

W śledztwie Spotlight nie chodzi tylko o wskazanie konkretnych winnych - chodzi o rozbrojenie machiny prawników, sędziów, księży, biskupów, którzy od lat robią wszystko, żeby zatuszować zbrodnie. Zresztą pierwsza scena w filmie McCarthy'ego to epizod sprzed kilkudziesięciu lat. Na posterunku policji dobroduszny kapłan wraz z prawnikiem przekonują rodziców kilkulatka, że naprawdę wystarczy jednorazowa zapomoga, bo przecież nic wielkiego się nie stało. Winny ma zostać usunięty z parafii. Wszyscy wiedzą, co się dzieje - nikt nie ośmiela się zareagować.

"Spotlight" to przede wszystkim film o systemie funkcjonującym przez dekady, który obejmuje nie tylko Boston, ale ma swoje źródło w Watykanie. Jednym z bohaterów filmu jest kardynał Bernard Law, który podtrzymywał tajny układ przenoszenia "sprawców" do innych parafii - nawet na inny kontynent. Gdzieś w tle pojawiają się wspomnienia papieża Jana Pawła II, który nie zrobił nic, żeby ukrócić ten proceder. Boston w filmie McCarty'ego jest soczewką - przestrzenią, która ma służyć jako przykład tego, w jaki sposób tuszowana jest tragedia tysięcy dzieciaków na całym świecie. Wraz z reporterami Spotlight widzowie słuchają relacji ofiar, które opowiadają krok po kroku historie o uwodzeniu, uzależnieniu i zaufaniu. "W końcu nie można odmówić panu Bogu" - jak mówi jeden z bohaterów filmu. 

Afera pedofilska w kościele katolickim w Bostonie obnaża brak odpowiedzialności lokalnej społeczności, która na każdym szczeblu woli przemilczeć niewygodne fakty. Milczą prawnicy, sędziowie, rodzice, duchowni - często również dziennikarze. Co ciekawe, dopiero przyjazd człowieka z zewnątrz, któremu lokalna elita wytyka co rusz żydowskie pochodzenie, zmienia sytuację. Na końcu filmu pojawia się lista amerykańskich miast, w których doszło do podobnych afer. Po długiej serii nazw pojawia się lista światowa. Wśród tych miejsc jest też polskie miasto - Poznań. Chociażby z tego powodu warto zobaczyć "Spotlight".

9/10

"Spotlight", reż. Tom McCarthy, USA 2015, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 5 lutego 2016

INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Spotlight
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy