Do "Spider-Mana: Daleko od domu" podchodziłem z pewnymi obawami. Zaledwie dwa miesiące temu w kinach gościł epickich rozmiarów "Koniec gry". Nowe przygody Pająka miały być odpoczynkiem po podróżach w czasie i wielkiej bitwie z Thanosem. Tyle że w podobny sposób reklamowano "Ant-Mana i Osę", który ostatecznie okazał się pozbawionym pomysłów zapychaczem między kolejnymi częściami Mścicieli. Po seansie filmu Jona Wattsa odetchnąłem jednak z ulgą. Fani Spider-Mana powinni być zachwyceni.
Od pokonania sił Thanosa i powrotu połowy wszechświata, która zniknęła po jego pstryknięciu w "Wojnie bez granic", minęło kilka miesięcy. W życiu Petera Parkera (Tom Holland) niewiele się od tego czasu zmieniło. Szkoła, potem bujanie się na sieci i walka ze złem. Dzień zapchany, więc nic dziwnego, że nastolatek odlicza dni do wycieczki szkolnej do Europy. Tam zamierza odpocząć oraz wyznać koleżance z klasy MJ (Zendaya) co do niej czuje.
Niestety, inne plany co do jego wyjazdu ma Nick Fury (Samuel L. Jackson), który prosi Spider-Mana o pomoc w pokonaniu żywiołaków - tajemniczych stworzeń, które od jakiegoś czasu szerzą chaos i zniszczenie na całym świecie. Pająkowi towarzyszy bohater z alternatywnej Ziemi, Mysterio (Jake Gyllenhaal), który nieoczekiwanie staje się dla niego nowym mentorem w miejsce zmarłego podczas walki z Thanosem Tony’ego Starka.
"Daleko od domu" udowadnia, że nie było lepszego filmowego Spider-Mana od Toma Hollanda. Młody aktor wciąż uwodzi swoim entuzjazmem. Znów sprzedaje gapiostwo i naiwność nastoletniego herosa oraz targające nim emocje. Wystarczy wspomnieć, że w poprzednich adaptacjach Pająka wcielający się w niego Tobey Maguire i Andrew Garfield ryczeli w co pięć minut. W "Daleko od domu" Parker Hollanda płacze raz - a wydźwięk tej sceny jest mocniejszy, niż wszystkie łzy przelane przez jego poprzedników.
Reżyser Watts i producent Kevin Feige bez wątpienia czują postać Spider-Mana. Z licealnego życia, czyli czynnika, na którym w przeszłości przejechali się Sam Raimi i Marc Webb, uczynili największy atut "Homecoming" - ich pierwszego filmu o przygodach Pająka z 2017 roku. "Daleko od domu" powiela zalety swojego poprzednika. Rozmowy młodych bohaterów znów bawią, a każdy z najbliższej grupki Parkera jest na tyle charakterystyczny (ale nie przerysowany), że zapada w pamięć. Prawdę mówiąc kolejne dąsy Petera i MJ mógłbym oglądać bez przerwy.
Na szczęście "Daleko od domu" nie kończy na powtarzaniu najlepszych elementów poprzedniego filmu. Oferuje także nowy rozdział w historii Spider-Mana i niespodziewanie okazuje się chwytającą za serce opowieścią o żałobie po zmarłym mentorze (nawiązania do pierwszego "Iron Mana" są mało subtelne, ale trafiają w sedno). Dlatego też tak dobrze działa relacja Spider-Mana z Mysterio, który w mniemaniu chłopaka mógłby zastąpić Iron Mana. Nie wypada pisać więcej o postaci granej przez Gyllenhaala - zapewnię tylko, że gwiazdor "Wolnego strzelca" idealnie wywiązuje się ze swojej roli. Przy okazji - za sprzedanie widzom postaci chodzącej z akwarium na głowie twórcom filmu należy się nagroda.
"Spider-Man: Daleko od domu" to idealny film na początek wakacji. Udowadnia, że kino superbohaterskie nie zatrzymało się na "Końcu gry", a studio Marvela wciąż ma pomysł na swoich bohaterów. Jakby sam film nie był wystarczająco dobry, sceny w trakcie i po napisach należą do najlepszych w całej historii kinowego uniwersum. Teraz pozostaje tylko czekać na kolejne zapowiedzi komiksowego giganta.
8/10
"Spider-Man: Daleko od domu" (Spider-Man: Far From Home), reż. Jon Watts, USA 2019, dystrybucja: UIP, premiera kinowa: 5 lipca 2019 roku.