"Solid Gold": Nie wszystko złoto [recenzja]

Janusz Gajos w scenie z filmu "Solid Gold" /Olaf Tryzna /materiały dystrybutora

Premierę "Solid Gold" poprzedziło niespotykane dotąd w polskim kinie zamieszanie: podejrzenia o polityczne wykorzystanie dzieła, nagłe usunięcie filmu z programu festiwalu w Gdyni, konflikt reżysera Jacka Bromskiego z TVP i prezesem Jackiem Kurskim. Cała sytuacja okazała się niezwykle gorsząca. Równie skandaliczne było jednak zakwalifikowanie filmu reprezentującego tak dramatycznie niski poziom do konkursu głównego gdyńskiego festiwalu.

Już w pierwszej minucie filmu jesteśmy świadkami realizacyjnej fuszerki, narracyjnego chaosu oraz niepotrzebnej golizny. Ten krótki czas w pełni oddaje rangę obrazu, którego metraż wynosi prawie dwie i pół godziny. "Solid Gold" jest reklamowane jako kino sensacyjne, jednak widz nie uświadczy w nim napięcia typowego dla tego gatunku. Jakiekolwiek nadzieje niszczy początkowa, pospiesznie zainscenizowana sekwencja nieudanej policyjnej zasadzki. Kolejne sceny tworzą nie film, a zlepek średnio pasujących do siebie epizodów.

O czym jest "Solid Gold"? Odpowiedź na to pytanie nie należy do najprostszych. Bromski mnoży wątki, ale żadnego z nich nie potrafi rozwinąć (o doprowadzeniu do satysfakcjonującego końca nie wspominając). Mamy wpływowego przestępcę Kaweckiego (Andrzej Seweryn), starającego się rozpracować jego grupę inspektora Nowickiego (Janusz Gajos) oraz byłą policjantkę Kaję Miller (Marta Nieradkiewicz), która odeszła ze służby po porwaniu i zgwałceniu przez kilku gangsterów. Ich wątki (oraz pozostałych postaci, których jest o wiele za dużo) nieporadnie się przeplatają. Część bohaterów nagle znika, historie innych toczą się na przestrzeni szeregu następujących po sobie scen, z których część nie wnosi nic nowego i nie powinna znaleźć się w ostatecznej wersji montażowej.

Reklama

Żadna z postaci nie przechodzi przemiany, natomiast rozwikłanie wielu tajemnic wynika nie z działania protagonistów, a widzimisię scenarzysty. Przywodzi to na myśl popełnione przez Bromskiego w 2011 roku "Uwikłanie", w którym intryga była równie nieczytelna. "Solid Gold" przypomina nieudaną adaptację książki Zygmunta Miłoszewskiego także pod względem traktowania postaci kobiecych. Niby jedną z głównych postaci jest silna policjantka. Gdzieś w tle dowiadujemy się, że w świecie filmu na czele Stanów Zjednoczonych stoi pani prezydent. Co z tego, skoro siła kobiety przejawia się u Bromskiego poprzez wulgaryzmy i agresję wobec każdego mężczyzny, a większość bohaterek traktowana jest w sposób przedmiotowy.

Niekończące się dialogi bez puenty to materiał, którego nie potrafią uszlachetnić nawet wspaniali aktorzy. Na nic zdaje się gwiazdorska obsada z Gajosem, Sewerynem, Krzysztofem Stroińskim, Olgierdem Łukaszewiczem i Danutą Stenką na czele, skoro tekst nie daje im żadnych możliwości na rozwinięcie skrzydeł. Najgorzej wypada Nieradkiewicz w roli Kai. Aktorka udowodniła już, że nawet z kiepskim scenariuszem potrafi stworzyć bardzo dobrą kreację (między innymi w "Płynących wieżowcach" Tomasza Wasilewskiego). Niestety, w bałaganie "Solid Gold" wydaje się zupełnie zagubiona.

Niektórzy mogą wybrać się do kina z ciekawości, wszak fabuła inspirowana jest głośną sprawa Amber Gold. Ci, którzy spodziewali się kroniki afery, będą - bez niespodzianek - srodze zawiedzeni. Kawecki ma swój bank będący przykrywką dla przestępczej działalności. Przepraszam, raczej jedną placówkę, w której siedzi przez cały dzień i spogląda na obraz z kamer ochrony, czy czasem do budynku nie wszedł jakiś stary znajomy lub niechlujnie ubrany diler. Tyle. Czy poza Trójmiastem są inne placówki? Nie wiadomo. Czy Kawecki wykorzystuje pieniądze swoich klientów do nielegalnych operacji? O tym też cisza. O funkcjonowaniu jego przykrywki nie dowiadujemy się dosłownie nic. Kolejny wątek potraktowany po macoszemu.

Jakoś w połowie filmu jeden z bohaterów, podśpiewując sobie wesoło pod nosem "Mam to wszystko w dupie", rozwala się na kanapie i włącza telewizor. Na ekranie pojawia się fragment "Cichej nocy" Piotra Domalewskiego, odkrycia z 2017 roku, którego Bromski był producentem. Tę samą funkcję pełnił w niezwykle udanym debiucie Bartosza Kruhlika "Supernova", który niedawno wszedł na ekrany polskich kin. Mam nadzieję, że w przyszłości ograniczy się on wyłącznie do roli producenta, bo "Solid Gold" jest jego kolejnym skrajnie nieudanym dziełem - tworem filmopodobnym, pozbawionym sensu, intrygi oraz zadowalającej realizacji.

1/10

"Solid Gold", reż: Jacek Bromski, Polska 2019, dystrybucja: Kino Świat, premiera kinowa: 29 listopada 2019


INTERIA.PL
Dowiedz się więcej na temat: Solid Gold
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy