"Śmierć nadejdzie dziś" [recenzja]: Powtórka z rozrywki

Kadr z filmu "Śmierć nadejdzie dziś" /materiały dystrybutora

"Pętla czasu" to jeden z ulubionych motywów kina science fiction, w ostatnich latach ponownie wyniesiony na szczyt, dzięki kilku udanym thrillerom, jak "Kod nieśmiertelności" Duncana Jonesa, "Looper" Riana Johnsona czy "Na skraju jutra" Douga Limana. Jednak jego "horrorowej" wariacji, poza bazującą na podobnym schemacie serią "Oszukać przeznaczanie", dotąd próżno było szukać. Twórcy filmu "Śmierć nadejdzie dziś" postanowili zapełnić tę lukę. I choć ich dzieło trudno traktować inaczej, niż jako halloweenowe "guilty pleasure", poradzili sobie z wyzwaniem zaskakująco dobrze.

W najnowszym projekcie Christophera Landona, etatowego reżysera dogasającej sagi "Paranormal Activity", ofiarą filmowców pada młoda studentka - Tree (Jessica Rothe). Tree budzi się pewnego poranka na gigantycznym kacu, w cudzym pokoju, z dziurą w pamięci, a już wieczorem ginie z ręki zamaskowanego sprawcy. Tuż potem ląduje w tym samym łóżku, o tej samej porze i na nowo przeżywa dzień swoich urodzin, który jest jednocześnie dniem jej śmierci. Zabójca jest zawsze ten sam, lecz okoliczności morderstwa coraz brutalniejsze, a Tree z każdym powrotem coraz słabsza. By przerwać okrutną pętlę, dziewczyna musi zdemaskować mordercę. Lista podejrzanych jest jednak długa, bo Tree nie należy do aniołów...

Reklama

I tak na jej drodze staje cała gromada klasycznych przedstawicieli amerykańskiego college’u, jak nieśmiały chłopiec o złotym sercu (Israel Broussard), przemądrzała przywódczyni bractwa (Rachel Matthews), wyrozumiała współlokatorka (Ruby Modine), sportowa gwiazda uczelni (Caleb Spillyards) czy przystojny wykładowca (Charles Aitken). Próbując odkryć, które z nich może stać za jej śmiercią, Tree nie tylko pozna parę szczegółów z życia uczelni, ale zrozumie, że w życiu warto przyjaciół trzymać blisko, a wrogów - jeszcze bliżej. Wszystko w ramach kategorii wiekowej PG-13, więc bez nadmiernej ilości krwi i z wyraźnym mrugnięciem oka do nastolatków; na dodatek w wydaniu, gdzie klasyczny slasher miesza się z komedią i kryminałem.

To egzotyczne połączenie gatunkowe sprawdza się głównie dzięki kreacji Jessici Rothe. Gwiazda "La la land" brawurowo przeprowadza nas przez kolejne "stany" Tree - potrafi być zarówno antypatyczną, zadziorną egoistką, uroczą dziewczyną z sąsiedztwa strojącą sobie głupie żarty, jak i przerażoną (lub zdeterminowaną) młodą kobietą w walce z psychopatą. To Rothe wnosi do filmu tak wiele potrzebnej mu energii i sprawia, że przemiana Tree i jej motywy wyglądają na mniej papierowe, niż są w rzeczywistości. Scenarzysta Scott Lobdell nieco ułatwia aktorce zadanie, wsadzając jej w usta garść niezłych oneliner’ów.

W kryzysowych momentach, gdy jakość tekstu gwałtownie spada, z pomocą przychodzi także reżyser. Christopher Landon, który na kinie gatunkowym zjadł zęby, doskonale wie, jak poradzić sobie z fabularnymi mieliznami i nie ma najmniejszych problemów z zainscenizowaniem pełnej napięcia sceny morderstwa, by zaraz później rozładować atmosferę niewybrednym żartem. W "Śmierć nadejdzie dziś" obie konwencje przeplatają się - gdy robi się zbyt mrocznie, twórcy wprowadzają elementy studenckiej farsy czy romansu, a gdy robi się za wesoło, dramatycznie podnoszą stawkę w grze o życie Tree. Rezultatem jest film o rzadko spotykanym tempie - bez marnowania czasu na zbędne powtórzenia, z chęcią maksymalnego wykorzystania drzemiącego w pomyśle potencjału skutecznie unikając sideł monotonii. Najlepszą reklamą tego podejścia jest dynamiczna ekspozycja, gdzie zaledwie kilka minut wystarcza autorom, by poznać nas ze wszystkimi istotnymi bohaterami i potencjalnymi podejrzanymi.

Oczywiście, dziełu Landona do perfekcji brakuje wiele. Wraz z rozwojem akcji logika historii zaczyna sprawiać twórcom poważne problemy, kolejne wątki wchodzą na coraz wyższe poziomy absurdu, a finał okazuje się być prawdziwą karuzelą nieścisłości. Sama zagadka również nie należy do szczególnie wydumanych - tożsamość mordercy można rozszyfrować już w trakcie pierwszego aktu. O oryginalności trudno tu w ogóle mówić, bo klasyczny schemat, w który ubrano "Śmierć nadejdzie dziś", po jakimś czasie mocno daje się we znaki.

Tym, co chroni dzieło Landona jest samoświadomość jego twórców. Nikt tutaj nie łudzi się, że opowiada przełomową historię. Autotematyczne żarty z motywacji postaci czy z podobieństwa do innych filmów (jak świetna zgrywa z "Dnia świstaka") oraz dystans do filmowanej rzeczywistości skutecznie przypominają, że "Śmierć nadejdzie dziś" ma być przede wszystkim rozrywką. I to bezpretensjonalne podejście procentuje. Bo skoro niskobudżetowy horror dostarcza więcej frajdy, niż najbardziej wyczekiwane widowisko komiksowe tej jesieni, coś musi być na rzeczy.

6,5/10

"Śmierć nadejdzie dziś" (Happy Death Day), reż. Christopher Landon, USA 2017, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 27 października 2017 roku.

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy