Reklama

"Śmieć" [recenzja]: Zgodnie z tytułem

Tego, że fascynacja egzotyką w połączeniu z wnikliwą obserwacją i świeżym spojrzeniem może dać znakomite efekty, dowiedli choćby Danny Boyle i Łukasz Palkowski. To od nich Stephen Daldry mógłby się uczyć, jak robić filmy, które nie wywołują niesmaku. Taki pozostaje po projekcji "Śmiecia".

Ostatni film brytyjskiego reżysera chciałby być tak zabawny, jak "Rezerwat" i "Slumdog. Milioner z ulicy". Nie jest. Jego twórca humorem próbuje bowiem zatuszować grzechy, jakie w swoim obrazie popełnił. Tych jest, niestety, sporo, a niektórych naprawdę nie sposób przebaczyć. Jak choćby poczucia wyższości Brytyjczyka nad swoimi bohaterami i jego neokolonialnej perspektywy. Pal licho gatunkowe klisze i skrojone na modłę Hollywoodu rozwiązania i morały (w rodzaju "pieniądze szczęścia nie dają"), ale już próba narzucania Brazylijczykom schematów myślenia białych "cywilizowanych" ludzi woła o pomstę do nieba.

Reklama

Scena przesłuchania jednego z młodocianych bohaterów, w której mówi on śledczej granej przez Rooney Marę, że walczy o sprawiedliwość, bo tak trzeba (chłopak "pracuje" na wysypisku śmieci, przegrzebując wyrzucane przez bogatych mieszkańców kraju odpady), zakrawa na cynizm. Nie tylko jeśli przypomnimy sobie brazylijskie pojęcie sprawiedliwości zdefiniowane przez José Padilhę w "Elitarnych" czy Fernanda Meirellesa w "Mieście Boga".

Idźmy dalej. Skoro jest walka o sprawiedliwość, musi być też walka o przyjaźń i szczęśliwe życie, które nawet w slumsach może się ziścić. Reżyser bezwstydnie czaruje wizerunek tamtejszych dzielnic biedy. Nie ma tu jednak gry z konwencją Bollywoodu, jaką w "Slumdogu..." uprawiał Danny Boyle. Jest naiwność, jeśli nie ignorancja. Zwłaszcza kiedy weźmiemy pod uwagę wcześniejsze dokonanie twórcy - "Billy'ego Eliota", w którym dał się poznać jako reżyser oryginalnego i bezpretensjonalnego kina społecznie zaangażowanego.

"Śmieć" z pretensji jest utkany. Ma pretensje intelektualne, rozrywkowe i wreszcie - a jakże! - społeczne, ale na nich się kończy. Obraz nie sprawdza się bowiem w żadnej z tych form: prosta historia trójki chłopców z faweli, którzy znajdują wypchany portfel, stając się tym samym celem policji i bandziorów, nie grzeszy ani oryginalnością, ani charyzmą. Brazylijskie slumsy pokazuje zaś tak, jakby były kurortem: mienią się feerią barw i sztucznymi uśmiechami. Doprawdy brakuje jeszcze jedynie kramarzy z pocztówkami i budek, gdzie można wywołać wykonane tu zdjęcia.

Filmu nie ratują nawet znakomici aktorzy (wspomniana Mara czy Martin Sheen), ale największym rozczarowaniem i tak jest scenariusz poważanego przecież Richarda Curtisa (w oparciu o jego teksty reżyserowano "Cztery wesela i pogrzeb", "To właśnie miłość" czy "Bridget Jones: W pogoni za rozumem"). Postaci - podobnie jak w jego "Czasie wojny" - napisane są fatalnie, a sztampowe rozwiązania fabularne potwierdzają, że talent twórcy wyczerpuje się. W konsekwencji "Śmiecia" najlepiej podsumowuje jego tytuł.

3/10

---------------------------------------------------------------------------------------


"Śmieć" (Trash), reż. Stephen Daldry, Wielka Brytania 2014, dystrybutor: UIP, premiera kinowa: 7 listopada 2014

--------------------------------------------------------------------------------------

Chcesz obejrzeć film? Nie możesz zdecydować, który wybrać? Pomożemy - poczytaj nasze recenzje!

Chcesz poznać lepiej swoich ulubionych artystów? Poczytaj nasze wywiady, a dowiesz się wielu interesujących rzeczy!

INTERIA.PL
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy