Jak streścić karierę takiej gwiazdy jak Sylvester Stallone w sto minut? Misja wydaje się skazana z góry na niepowiedzenie. Niektórzy mogą uważać, że Sly to tylko góra mięśni, której zakres aktorskich możliwości ogranicza się do dwóch ról, a filmy pozbawione są jakiegokolwiek drugiego dnia. Nic bardziej mylnego.
Jego kariera pełna jest paradoksów, nagłych sukcesów, porażek i wstawania z kolan. Sam Stallone ma w sobie ogromną wrażliwość i talent, do których często reżyserowie lub on sam nie potrafią się dokopać. Dokument Zimny'ego nie jest w pełni udanym dziełem, jednak doskonale oddaje ducha swojego bohatera.
Powracającym motywem jest przeprowadzka — Stallone zdecydował się rozpocząć życie na drugim kraju, więc zbierane przez lata pamiątki z planów i związane z nimi gadżety są zabezpieczane i pakowane do samochodów. To ładny wstęp dla gwiazdora, by przyjrzał się swojemu życiu.
Stallone budzi sympatię, a w filmie wydaje się takim, jakim opisywali go swego czasu moi znajomi, którzy mieli okazję zobaczyć go na żywo podczas spotkania przeprowadzonego w ramach festiwalu w Cannes w 2019 roku. Nie do końca zdystansowany do swoich filmów, ale świadomy sukcesów i porażek, często przechodzący obok ciężkich tematów, innym razem brutalnie szczery wobec siebie. Widać, że Sly mógłby gadać o swojej karierze bez końca. Dlatego Zimny powinien zarysować pewne ramy, które zbiorą kolejne anegdoty w miarę spójną całość.
Reżyser osiąga połowiczny sukces. Kluczem narracyjnymi są dla niego trudna relacja Stallone'a z ojcem oraz ze swoim synem — zmarłym w 2012 roku Sage'em. Niestety, twórcy nie udaje się opowiedzieć w pełni żadnej z tych historii. W kwestii swojego ojca Franka Sly jest otwarty i wylewny. Zimny nie potrafi jednak sprzedać tej historii, sprawić, by miała ona jakiś finał i puentę. W wypadku Sage'a w pewnym momencie napotykamy na blokadę ze strony gwiazdora. Trudno się jednak dziwić, że ponad dekadę po śmierci syna ich relacja wciąż pozostaje dla niego trudnym tematem.
Zimny przedstawia przede wszystkim serię o "Rockym" z perspektywy chęci udowodnienia innym swojej wartości i określenia swojego dziedzictwa. Stallone rzuca anegdotę za anegdotą i w zajmujący sposób opowiada o kulisach produkcji. Inna sprawa, że robi to pobieżnie, a metraż nie pozwala się często skupić na całości procesu twórczego i innych osobach w niego zaangażowanych. Zimny przybliża także "w biegu" następne lata Sly'a po niespodziewanym sukcesie filmu o bokserze z Filadelfii. Dlaczego Stallone nie potrafił powtórzyć tego triumfu? Dlaczego tak bardzo starał się zagrać coś innego? Niektóre oczywiste pytania nie zostają nawet zadane, inne otrzymują niesatysfakcjonujące odpowiedzi.
Czy warto zatem poświęcić nieco ponad półtorej godziny dla "Sly'a"? Jak najbardziej, szczególnie jeśli jest się fanem aktora. Stallone zajmująco i z pewną dozą humoru opowiada o wzlotach i upadkach swojej kariery — co z tego, że często robi to "na skróty". Jego wypowiedzi uzupełniają inni ludzie kina, między innymi Arnold Schwarzenegger (z którym gwiazdor "Pierwszej krwi" przez długi czas rywalizował) i Quentin Tarantino (który mówi o nim w taki sposób, jakby miał go obsadzić w swoim najnowszym filmie).
W tym gawędziarstwie i niedopowiedzianym wątku rodzinnym gubi się jednak to, co w karierze Stallone'a najciekawsze — jej niezrealizowany potencjał. Sly to aktor o ogromnej ekspresji, która wymaga odpowiedniego pokierowania. W "Rockym" objawił się diament, który przez lata nie został oszlifowany, a mimo to odniósł niewątpliwy sukces i stał się ikoną. Film Zimny'ego nie wyczerpuje tematu, ba, chyba najsprawiedliwiej będzie powiedzieć, że ledwo go napoczyna i często stara się go ugryźć ze zbyt wielu stron. Nie zabija głodu, ale na pewno rozpala apetyt na więcej.
6/10
"Sly", reż. Thom Zimny, USA 2023, dystrybucja: Netflix, premiera VoD: 3 listopada 2023 roku.